Elfy

Elfy to stworzenia rodem z mitologii przedstawiane są jako małe, wiecznie młode ludziki o ogromnej urodzie żyjące w lasach w okolicach źródeł, w studniach, a nawet pod ziemią. Wierzono w ich nieśmiertelność oraz magiczną moc.

Mitologia nordycka dzieli elfy (ÁlfarÁlfur) na elfy światła (Liosálfar) oraz mroczne lub czarne elfy (Döckálfar lub Svartalfar). Były ludzkiego wzrostu, choć bardziej smukłe od ludzi.

knduzotu5mdksnjcymzq2felfy4mf1

W folklorze skandynawskim, który jest połączeniem elementów mitologii chrześcijańskiej i późno-nordyckiej, elfy przetrwały głównie jako nisser (chochliki podobne do polskich domowików) oraz älvor (szw. lp. älva; norw. Ælvor, duń. Alfer). Były to porażającej urody dziewczęta, które żyły w lasach z elfim królem. Były długowieczne i niefrasobliwe z natury. Można je było zobaczyć w nocy tańczące na łąkach, a pozostałe po nich kręgi nazywano älvdanser (elfie tańce) lub älvringar (elfie kręgi). Człowiek obserwujący je w tańcu zauważał po fakcie, że choć jemu wydawało się, że minęły godziny, w prawdziwym świecie minęły lata.

blog_yz_5026372_7794020_tr_2elf13mt5

W niemieckim folklorze elfy (s-w-niem. Alb) z bożków przekształciły się w psotne chochliki, które mogły powodować choroby bydła i ludzi, a także zsyłać na śpiących koszmary. Niemieckie słowo Albtraum (koszmar) dosłownie znaczy „elfi sen”, a jego archaiczny odpowiednik Albdruck („elfi ucisk”) powstał w wyniku przekonania, że koszmary powodują elfy siedzące na klatce piersiowej śpiącego. Podobnymi stworzeniami o słowiańskim rodowodzie są: Dusiołek Leśmiana i Zmora, zwana też marą. I tu bardzo wyraźnie przypomina mi się legenda, którą słyszałam jako dziecko, a nie potrafię odnaleźć jej źródła. O chochliku zamieszkującym średniowieczne germańskie lasy i cóż nie zacytuję dokładnie, ale  sprowadzającym młode, piękne panny na złą drogę i zostawiającym je z konsekwencjami 😉

Najbardziej znaną baśnią o elfach jest Szewczyk i Elfy autorstwa braci Grimm. W tej historii elfy mają tylko stopę wysokości, są nagie i (podobnie jak leprechauny) robią buty. W ten sposób pomagają szewcowi. Gdy zaś szewc nagradza ich pracę ubrankami, elfy są zachwycone, zabierają rzeczy i znikają na zawsze (podobnie zachowują się skrzaty domowe w serii książek o Harrym Potterze).

Poza tym, w niemieckim folklorze osobom, które mają umrzeć ma się pojawiać elf, bądź nawet król Elfów – jak irlandzka banshee. W przeciwieństwie jednak do banshee, król elfów pojawia się wyłącznie tuż przed śmiercią, a z wyrazu jego twarzy można wyczytać, czy śmierć będzie łagodna czy bolesna. Ten aspekt legendy unieśmiertelnił Goethe w swym poemacie Król Elfów, do którego później muzykę napisał Schubert. (zaczerpnięto z wikipedii)

54153

Elfy w mitologii słowiańskiej przez część badaczy utożsamiane są z rusałkami i wiłami. W mitologii greckiej elfy przez część badaczy utożsamiane są z nimfami. Według niektórych dzisiaj żywych tradycji elfy wyręczają Świętego Mikołaja w rozdawaniu prezentów pod choinkę lub mu w tym pomagają.

Na Islandii nadal wierzy się w istnienie tych istot, nawet miejsca gdzie zostały zaobserwowane są omijane szerokim łukiem, zwłaszcza jeśli chodzi o budowę dróg. Często też powtarzane są historie jak o rybaku, który często widział elfy, również łowiące ryby na morzu. „Rankiem, w lutym 1921 roku, rybak zauważył, że elfy nie wypływają na połów i chciał przekonać swoich kolegów, aby ci również zostali w domach. Nie zgodził się jednak na to ich szef. Tego dnia na północnym Atlantyku zerwał się nadzwyczaj silny sztorm, ale rybacy, którzy posłuchali ostrzeżeń mężczyzny i trzymali się blisko brzegu, wrócili do domu cali i zdrowi. Siedem lat później, w czerwcu 1928, elfy znów nie wypłynęły na morze. Zaskoczyło to rybaków, ponieważ o tej porze roku silne sztormy się nie zdarzały. Zdecydowali się wypłynąć – wody były spokojne, ale ryb złapano bardzo niewiele. Widocznie elfy to przewidziały”

Dwie Islandki, Ragnhildur Sigurðardóttir oraz Margrét Björk Björnsdóttir, zbierają informacje o elfach i innych istotach nadprzyrodzonych oraz o miejscach ich rzekomych kryjówek na półwyspie Snæfellsnes.

Wiedza ta ma przydać się im do opracowania nowych planów budowy dróg oraz zagospodarowania przestrzennego.

Istnieje wiele historii o elfach, które sprzeciwiły się pracom budowlanym lub drogowym na Islandii. Nieraz drogę prowadzono w taki sposób, aby nie przebiegała przy wzgórzach i głazach zamieszkałych przez „ukrytych ludzi”. Kiedy jednak pracownicy budowy nie okazywali odpowiedniej troski o spokój elfów, pojawiały się niewyjaśnione komplikacje, a sprzęt ginął lub psuł się w tajemniczych okolicznościach.

Pomysł o zbieraniu informacji na temat istot nadprzyrodzonych zrodził się w głowach kobiet po spotkaniu mieszkańców gminy. Rozmawiano wówczas o ogólnym planie rozwoju, obejmującym południowe wybrzeże półwyspu Snæfellsnes oraz zachodnią część wybrzeża północnego. Na terenie gminy znajduje się między innymi park narodowy Snæfellsnes.

Po spotkaniu, Islandki zaczęły rozmawiać z okolicznymi farmerami o miejscach, w których rzekomo żyją elfy. Wszystkie informacje zostaną przekazane władzom lokalnym i prawdopodobnie będą wykorzystane w nowych planach budowy.

W wywiadzie dla „Morgunblaðið” Sigurðardóttir dodała także, iż informacje mogą przydać się w inicjatywach promujących obszar wśród turystów.

„Wiara w elfy jest tutaj bardzo realna, stanowi codzienność dla tutejszych farmerów. Takie historie mogą też zaciekawić turystów i przyciągnąć ich na półwysep” – przekonuje kobieta.

Tak więc elfy pojawiają się pod wieloma nazwami w różnych częściach Europy, a gdzieniegdzie ludzie nadal je widują.

 

Diabeł z New Jersey

Historia Diabła z New Jersey ma różne źródła. Najstarsze wzmianki o nim pochodzą od indian plemienia Leni Lenape, zwani dziś Delawarami nazywają okolice Pine Barrens (czyli „siedlisko” Diabła) słowem „Popuessing”, czyli „miejsce smoka”. Szwedzcy badacze nazwali je potem „Drake Kill” – „Strumień/rzeka Smoka”.

diabel

Pine Barrens oznacza Sosnowe Nieużytki, teren ten został nazwany tak przez pierwszych angielskich osadników, gdyż nie dało się tam uprawiać roli, przez co stały się idealną kryjówką dla wszelkich banitów  czasów kolonialnych – zaczęto ich nawet nazywać „pineys” (w wolnym tłumaczeniu – „sosnowcy”) lub „Pine Robbers”.
Wyjęci spod prawa mogli być więc brani z początku na Diabła z Jersey. Przemawia za tym historia Toma Browna Juniora, znanego amerykańskiego naturalisty. Opowiadał on, że ludzie często brali go za Diabła w czasie gdy żył przez kilka sezonów w Pine Barrens i smarował całe ciało błotem w celu ochrony przed moskitami.
g-aaa615c24c0a183a816d46d6d54cadc5

Istnieje również legenda o pani Leeds i oczywiście jej różne wersje. Najsłynniejsza to ta:  „W 1735 pani Leeds była w ciąży z trzynastym dzieckiem. Ledwo wiązała koniec z końcem, jednak jej dzieci chciały mieć jeszcze brata/siostre. Poród był trudny i w amoku matka krzyknęła coś w rodzaju „Niech cię Diabeł zabierze!/Idź do Diabła!”. Dziecko urodziło się z błoniastymi skrzydłami, głową jak koń, skórzastym ogonem i kopytami i wyleciało przez komin. Od tego czasu okolice Pine Barrens (lub, jak kto woli, stan New Jersey) były nawiedzane przez „Diabła” zabijającego kurczaki i straszącego dzieci.” Niektóre z przekazów mówią, że nazywana była Mateczką Lucy Leeds. W dawnych czasach określenie Mateczka przysługiwało również wiedźmom, a więc posądzoną ją o czary i konszachty z diabłem. „W 1735 roku w Burlington miedzkała pewna kobieta. Miała na imię Leeds i była uważana za amatorkę czarnej magii. Pewnej burzliwej i wietrznej nocy, kiedy wiatr hulał po drzewach i basztach, Matka Leeds urodziła syna, którego ojcem był nie kto inny jak sam Książę Ciemności. Szybciej niż się spodziewał dziecko przybrało formę diabelstwa z głową konia, skrzydłami nietoperza i serpentowym ogonem. Pierwszą myślą nowo narodzonego Calibana była chęć pożarcia Leeds.”

Rzeczą wiążącą wszystkie wersje legendy jest słowo „Leeds” – czasem tak nazywała się miejscowość, czasem kobieta. Alfred Heston, historyk, wyszukał że człowiek imieniem Daniel Leeds założył miejscowość nad Great Egg Harbor, NJ, w 1699 roku. Jego rodzina żyła w Leeds Point. Odkrył także, że Samuel Shoruds Senior przybył do Little Egg Harbor, NJ, w 1735 roku i zaraz po drugiej stronie rzeki, gdzie znajduje się dom Mother Leeds (aka Mrs. Shroud). Kolejnym słowem łączącym legendy jest „Burlington”. Profesor Fred MacFadden z Coppin State College, Baltimore, wyszukał informację, ze „diabeł” jest wspominany w pismach z Burlington z około 1735 roku. Dowiedział się także, że nazwa Burlington określała nie tylko to miasto, ale także ziemie od Burlington aż do Oceanu Atlantyckiego. Czyli „Burlington” można równie dobrze zastąpić słowami „Leeds Point” czy Estelville, którymi dziś określa się miejsce narodzin Diabła z Jersey! Ponadto, w Leeds Point znajdują się ruiny domu należącego do „Mrs Shroud”.

W 1740 roku ludzie błagali lokalnego pastora o podjęcie działań w celu zgładzenia bestii. Dzielny pastor przy pomocy (jak głosi legenda) dzwonu, Bilblii i świecy odprawił egzorcyzmy skazując Diabła z Jersey na 100 lat wygnania. Dziwnym trafem ataki na zwierzętach się skończyły, Diabła przestano widywać. Jednak w ciągu stuletniej banicji stwór był widziany co najmniej dwa razy:
–   w 1800 roku, gdy do miasta przybył komodor Stephen Decatur. W czasie wizyty w fabryce broni Hanover Iron Works (w celu przetestowania zasięgu broni palnej tam produkowanej) w Pine Barrens natknął się na Diabła. Oddał w jego kierunku strzał z broni małego kalibru i trafił w błonę skrzydła. Nie zaburzyło to ani lotu, ani samopoczucia istoty. Jak twierdzi Kiedrzu, istnieje możliwość, że postrzał rzeczywiście nie zaburzy lotu zwierzęcia. Wszystko zależy od miejsca trafienia – jeśli kula trafiłaby w ścięgno, to już nie mógłby lecieć.
Innym świadkiem istnienia diabła z New Jersey był Józef Bonaparte polował niedaleko Bordentown (mieszkał w Pine Barrens w latach 1816-36).

Diabeł powrócił w pełnej krasie i TYSIĄCE ludzi (czyli praktycznie całe miasta) widzieli albo samego diabła, albo jego ślady. Mogła to być oczywiście zbiorowa histeria, jednak ta liczba ludzi o „czymś” świadczy, więc trudno to bagatelizować i uznać w całości za histerię.
W tym momencie zaczyna się właściwa historia rodem z horroru klasy C.

Jersey-devil1
A cała ta diabelska balanga zaczęła się w niedzielny poranek 16 stycznia. Thack Cozzens z Woodbury, zobaczył lecące stworzenie z  świecącymi oczami. W Bristolu, John McOwen usłyszał, a po chwili zobaczył, to samo dziwne stworzenie
na brzegach kanału. James Sackville wystrzelił do niego, jednak stwór tylko zaskrzeczał i odleciał. E.W. Minister, naczelnik poczty z Bristol, Pennsylvania, twierdził, że obudził się ok. 2:00 nad ranem słysząc dziwnie nienaturalny skrzek, dochodzący z rejonów rzeki Delaware. Wyjrzał przez okno i zobaczył stworzenie, które opisał jako „ogromny żuraw”. Miało długą szyję wyprostowaną w locie, chude skrzydła, długie tylnie nogi i krótsze przednie.

Kiedy słońce na dobre osiadło nad widnokręgiem, mieszkańcy zaczęli znajdować mnóstwo odcisków dziwnych kopyt w śniegu. Miejscowi traperzy mówili, że nigdy nie widzieli takich śladów jak te.

Następnego dnia, w poniedziałek, państwo Lowdens z Burlington, znaleźli takie odciski na swoim polu i w okolicach śmietnika, z którego ktoś zrobił sobie stołówkę.
Poza tym, ślady te znajdowano niemal wszędzie – na dachach, podwórkach, gałęziach drzew, jednak nie na drogach miejskich ani na wielkich, otwartych polach. Znaleziono je także w miejscowościach Columbus, Hedding, Kinhora i Rancocas. Zorganizowano nawet polowanie, jednak psy nie chciały podjąć tropu na śladach.

19 stycznia Diabeł pokazywał się najdłużej. O 2:30 rano państwo Nelson Evans z Gloucester obserwowali zwierzę przez 10 minut z okna swojego domu. Pan Evans opisał stworzenie tak:

„Miał około 3 i pół stopy wysokości, głowę jak pies collie i twarz jak koń. Miał długą szyję, skrzydła długie na dwie stopy, a jego tylne nogi wyglądały jak te u żurawia, z tym, że z końskimi kopytami. Chodził na tylnych nogach trzymając uniesione dwie krótkie przednie nogi z pazurami. Nie użył przednich nóg ani razu podczas całej chwili, gdy go obserwowaliśmy. Moja żona i ja byliśmy przerażeni, jednak zdecydowałem się otworzyć okno i powiedzieć ‚Shoo’ (coś jak „Sio!”), on odwrócił się, zaszczekał na mnie i odleciał.”

Pani J.H. White zbierała ubrania ze sznura i zauważyła dziwne stworzenie stojące w rogu jej podwórka. Krzyknęła, zemdlała. Jej mąż, zaniepokojony krzykiem, wyskoczył z domu i zauważył leżącą na ziemi żonę i Diabła nad nią „strzelającego płomieniami”. Zaatakował potwora sznurem na bieliznę, stwór się wystraszył i odleciał nad płotem.
Zianie ogniem może być oczywiście wynikiem wybujałej wyobraźni świadków zdarzenia.
Jednak jakby się zastanowić troszkę z innej strony, płomienie można uznać za…. język. Posłużę się tu przykładem scynka olbrzymiego. Gad ten w czasie konfrontacji z wrogiem wystawia swój wielki, niebieski język. Ma to służyć odstraszeniu nieprzyjaciela. Diabeł z Jersey mógł mieć podobny mechanizm obronny, z tym, że jaskrawoczerwony język. Kobieta wyszła pozbierać ubrania ze sznura, Diabeł szukający pożywienia przypadkiem na nią wpadł, ona się wystraszyła, krzyknęła a zwierzę w obronie zaczęło wywalać język i skrzeczeć…

Za jakiś czas zaatakował ponownie, tym razem psa należącego do Mary Sorbinski nad południowym Camden. Kiedy usłyszała skowyt swojego psa, szybko pobiegła sprawdzić co się stało. Psa atakował Diabeł. Dzielna Mary przegoniła go miotłą, jednak potwór zdążył wyszarpać psu kawał mięsa. Kobieta natychmiast zaniosła zwierzę do domu i wezwała policję. Zanim patrol przyjechał wokół domu zdążyło zgromadzić się ponad 100 osób. Nagle dało się słyszeć przeszywający skrzek. Policjanci wystrzelali magazynki w ciemność, jednak nie znaleziono ciała potwora. Gazety zapełniały się od doniesień o Diable i fotografii odcisków jego stóp.

W czwartek po południu dwóch profesjonalnych myśliwych tropiło diabła przez 20 mil w Gloucester. Ślady przeskakiwały 5-stopowe płoty i przechodziły przez 8-calowe przestrzenie. Grupa obserwatorów w Camden, też widziała diabła. Również zaskrzeczał na nich i odleciał. Był widziany przez członków Black Hawk Social Club i ludzi w Clementon, nad którymi przeleciał. Relacje świadków z różnych miejsc ciągle się pokrywały. W Trenton, E.P. Weeden usłyszał trzepot skrzydeł i wyszedł na dwór żeby sprawdzić co się stało. Znalazł odciski kopyt, identyczne jak te wcześniej znajdywane. W tym samym mieście znaleziono owe odciski w okolicach arsenału. Ludzie w Pitman chowali się w kościołach. Kurczaki w Delaware Valley były znajdowane martwe jeszcze tego samego dnia, którego farmerzy wypuszczali je z kurników na pole. Ludziom z The West Collingswood Fire Department udało się postrzelić Diabła, który najpierw się wycofał, potem zaszarżował i znowu odleciał.
Następnego dnia oficer policji z Burlington i Reverend John Pursell z Pemberton także zauważyli Diabła z Jersey. Pursell powiedział „Nigdy nie widziałem czegoś takiego jak to”.

Kolejne ślady znaleziono w Haddonfield. W Collingswood, NJ, widziano Diabła lecącego w kierunku Moorestown. W Moorestown, John Smith z Maple Shade widział Diabła nad cmentarzem Mount Carmel. George Snyder zobaczył go zaraz po Johnie Smithie i ich opisy były identyczne. W Riverside, NJ, znaleziono ślady kopyt na dachach i obok martwego szczeniaka. Oficer policji z Camden – Louis Strehr – widział Diabła pijącego wodę z koryta dla koni. Szkoła w Mt Ephraim była zamknięta, ponieważ żaden uczeń nie odważył się wyjść z domu. Młyny i fabryki w Gloucester i Hainesport także musiały zostać zamknięte z braku pracowników. Oficer z Blackwood narysował szkic Diabła, którego widział, pokrywający się z poprzednimi.

W czasie masowej paniki miało miejsce tzw. Wielkie oszustwo Diabła z Jersey (Great Jersey Devil Hoax). Jacob F. Hope i Norman Jeffries wykorzystali masową histerię związaną z atakami Diabła. Zaoferowali 500$ temu, kto złapie Diabła, twierdząc, że to bardzo rzadki Australijski wampir. Oczywiście nie mieli zamiaru nikomu płacić, bo „Diabła” już mieli. Po ogłoszeniu „złapania” wymalowali na zielono kangura, doczepili mu pióra, rogi i ustawili go na wystawie pobierając opłaty za oglądanie. Oczywiście oszustwo wyszło szybko na jaw, z powodu kolejnych ataków…

Z kolei Zoo w Filadelfii ogłosiło się, że zapłaci 10,000$ (wg niektórych źródeł milion) za żywy okaz Diabła z Jersey. Jak nietrudno się domyśleć, nikomu się nie udało…

Po Niezwykłym tygodniu Diabła widziano dopiero w lutym. Z czasem liczba relacji zaczęła topnieć…

Diabeł dał większego znaku życia aż do 1927 roku. Taksówkarz zmieniał oponę podczas nocnego kursu na Salem. Właśnie skończył, gdy na dachu wylądowało ogromne, skrzydlate stworzenie. W szoku zostawił wszystko jak leżało, wskoczył do samochodu i docisnął gaz. Stworzenie zleciało z dachu. Taksówkarz opowiedział o wszystkim policji w Salem.

W sierpniu 1930 grupa dzieci była rzekomo ścigana przez Diabła aż do Duport Clubhouse w Gibbstown. Stworzenie dało za wygraną nie krzywdząc nikogo, jednak wiele doniesień mówi, że było widziane jeszcze po drodze zanim znikło.
W 1960 roku przeraźliwy skrzek wystraszył grupę ludzi niedaleko Mays Landing.
Doniesienia pojawiały się tu i ówdzie, jednak przez kolejne lata nie było większych akcji z Diabłem w roli głównej.

Ostatnie wartościowe doniesienia pochodzą z 1993 roku, kiedy to strażnik leśny John Irwin jechał wzdłuż rzeki Mullica w południowych regionach New Jersey. Zatrzymał się aby zorientować się w terenie, gdy nagle drogę zagrodziło mu stworzenie wielkie na 6 stóp, z rogami, w kolorze matowo czarnym. Nie wiadomo, czy był to ten sam Diabeł sprzed lat (w sensie gatunku), czy już inne zwierzę. Irwin twierdził, że on i istota patrzyli na siebie kilka minut, aż stwór poderwał się do lotu i zniknął w lesie.

125597385497312921701001197_JerseyDevil

Teoria istnienia tego dziwnego stworzenia wydaje się być wysoce nieprawdopodobna. Ludzie pod wpływem silnych emocji mogli zniekształcić widziany obraz, a wytłumaczenie może być całkiem proste.

Smoki z Rabki

Tak zwane „Smoki z Rabki“ to kryptydy dość „stare“ – ostatni egzemplarz widziano w 1897 roku. Do tego czasu pozmieniały się nawet nazwy administracyjne wsi/rejonów, na których występowały (ówczesna Rabka to dziś Rabka-Zdrój). Informacje o owych jaszczurach pochodzą z książki Arnošta Vašíčka („Planeta záhad“ [Planeta tajemnic], Tom 1, I. Potwory z mroku antyku, rozdział „Za dużo dowodów“ (str. 28 i 29) –  Baronet, Prague, 1998, ISBN 80-7214-157-0).  Arnošt Vašíček był czeskim podróżnikiem, który zwiedził ponad 80 krajów podczas swoich badań, poszukując m.in. Minhocão(południowoamerykański 25-metrowy robak).

Smoki z Rabki były jaszczurowatymi stworzeniami wielkości człowieka poruszającymi się na dwóch nogach (bez ogródek – w domyśle bipedalny dinozaur). Występowały na terenie Gorców (Beskidy Zachodnie), gdzie zamieszkiwały zalesione podnóża gór i tamtejsze jaskinie. Stanowiły nielichy problem dla pasterzy, gdyż zwykły atakować stada owiec i bydło, a byle psa się nie ulękły. Ba! Zabijały nawet wilki! Jeden z rabczańskich księży zdobył w ten sposób futro potężnego samca alfa i jego partnerki, którzy nie chcieli oddać swojej upolowanej owcy jaszczurzemu wrogowi, co skończyło się dla nich rozerwanym gardłem. Przypadek zaatakowania człowieka przez te zwierzęta był tylko jeden. Jak nietrudno się domyślić, był nim pasterz, który nie chciał bez walki oddać swoich owiec. No i przegrał.

Informacje o smokach z Rabki gromadził głównie tamtejszy badacz –Mieczysław Wojcieszyn – pod koniec lat 20 XX wieku. Niektórzy świadkowie próbowali nawet narysować te stworzenia. Byli to tylko prości górale nie czytający nawet gazet, a tym bardziej bez żadnej wiedzy paleontologicznej, a jednak ich rysunki ewidentnie przedstawiały to, co dziś określamy mianem mięsożernych dinozaurów (niestety rysunków nie posiadamy z przeczyny dość smutnej, a mianowicie braku skanów książki Arnošta Vašíčka).

Załóżmy więc, że owe stworzenia faktycznie były dinozaurami, które przetrwały do naszych czasów. Jakim cudem? – zapytacie. Najpopularniejsza teoria mówi o specyficznym mikroklimacie tamtejszych terenów, który pozwolił im przetrwać. W zimie rabczańskie smoki nie atakowały ani nie znajdowano ich śladów, co sugeruje, że zapadały w stan hibernacji, podobnie jak wiele innych zwierząt.

Niestety, nawet zakładając, że ta teoria jest faktem, z impetem pędzącego teropoda atakują nas kolejne ‚przeciwności losu’. A mianowicie faktycznie miejsce występowania dinozaurów w Polsce. Najczęściej wspominanymi w książkach są tereny województwa Świętokrzyskiego – Stąporków i Mniów. Znajdowano tam tropy Grallator (Eubrontes) soltykovensis i Grallator  (Grallator) tenuis, Anomoepus pienkovskii, Moyenisauropus karaszevskii i Wintonopusy. Co prawda dinozaury te  w większości pokrywają się z opisem smoków z rabki (a wymieniłem tu tylko kilka gatunków, których tropy znajdowano w tych okolicach), jednak różnica odległości pomiędzy Górami Świętokrzyskimi a Gorcami jest znaczna. Podobnie jak przedział czasowy okresu jurajskiego do czasów obecnych…  (źródło kryptozoologia.pl)

grallator

Bestia z Exmoor

Od 1970 roku, angielscy rolnicy żyjący na terenie Exmoor, znajdującego się pomiędzy Devonshire i Somerset, zgłosiło spotkania z dużym, czarnym, kotopodobnym zwierzęciem. Ta istota została nazwana ,,Bestią z Exmoor” w 1983 roku, zaraz po tym, jak zaatakowała owcę należącą do Erica Ley’a z South Molton w Devonshire. Opisy bestii różniły się dość znacznie. Większość świadków opisywało ją jako czarne jak smoła, kotopodobne zwierzę, długie na osiem stóp (ok. 2,4 metra), jednocześnie inni opisywali ją jako brązową, podobną do pumy (górskiego lwa). Natomiast jeszcze inne relacje wspominały o wielkiej, psopodobnej istocie.

381750
W maju 1983 roku, Brytyjskie Królewskie oddziały marines zostały wysłane do Exmoor, a dzienniki z Londynu oferowały nagrodę wysokości 1000 funtów za schwytanie bestii. Kilku żołnierzy stwierdziło póĽniej, że widzieli coś w rodzaju ,,czarnego i silnego zwierzęcia”, jednak nie byli w stanie oddać w jego kierunku trafnego strzału. W 1984 roku, miejscowy przyrodnik Trevor Beer obserwował ptaki, kiedy ujrzał bestię. Przypominała mu ona raczej wydrę. Głowa była lśniąca i sprawiała wrażenie ,,ulizanej”, wyposażona w małe uszy. Oczy natomiast były zielono-żółte. Beer twierdzi również, że zwierzę miało chudą szyję, silne przednie nogi i rozbudowaną klatkę piersiową. BezdĽwięcznie istota odwróciła się od obserwatora i zniknęła między drzewami. Bestia miała wydłużone ciało i ogon, mierzyło cztery i pół stopy (ok. 1,35 metra) długości, a także około dwie stopy (ok. 60 cm) wysokości w kłębie. Zwierzę widziano jeszcze raz w 1988 roku, kiedy to rolnik obaczył dużego kota biegnącego ,,z diabelską prędkością”. Widział również wielkiego kota przeskakującego przez żywopłot mierzący 15 stóp (4,5 metra) wysokości. Dwie inne relacje ze spotkań z Bestią z Exmoor pochodzą z 1991 roku. Bestia z Exmoor jest jednym z typowych kotopodobnych zwierząt z którymi spotykali się mieszkańcy Wysp Brytyjskich.

Tyranozaur z doliny Kasai

Z serca Afryki dochodzą informacje o spotkaniach ze zwierzętami podobnymi do dinozaurów. Oto jedno z doniesień.
W 1932 r. właściciel plantacji John Johnson i jego niewolnik podróżowali przez dolinę Kasai nagle przez drogę przebiegł nosorożec, który nie zwrócił na nich uwagi, ścigany przez ogromne 12-13 m zwierzę. Niewolnik uciekł zostawiając zemdlałego właściciela. Kiedy John się ocknął stworzenie dalej tam było pożerając niezupełnie martwego nosorożca. John opisał widziane zwierzę: „To była ogromna bestia, miała kolor czerwony z ciemniejszymi plamami na grzbiecie do tego posiadała  masywne nogi przystosowane do biegania. Widziałem też długi pysk i wiele zębów. Nie ruszałem się, bo bałem się, że mnie zaatakuje. Gdy się najadło wróciło wolnym krokiem do dżungli.” To jest tylko jedna z historii o spotkaniach z tymi bestiami. Czy jednak dinozaury mogły przeżyć ?? Tereny środkowej Afryki są jeszcze niezbadane w 80%.

tyranozaur_z_doliny_kasai_by_fenris77

Polska chupacabra

Te przedziwne często historie trafiają do nas zwykle okrężnymi drogami. Kilka lat temu, na jednym z amerykańskich for internetowych, pojawiła się relacja mężczyzny, którego przodkowie pochodzili z Polski. Ów jegomość wyznał, że jego babka regularnie wspominała mu o dziwnym stworzeniu przypominającym goryla i często atakującym ludzi. Istota ta, raz poruszała się na dwóch nogach, albo na czworaka. Z reguły bywała też bardzo agresywna.

Jeśli wierzyć w regularnie powracające opowieści, Polska od kilku lat nękana jest także przez „rodzime” chupacabry – nieuchwytne stworzenia charakteryzujące się krwawymi atakami na domowe zwierzęta. Legenda o chupacabrze wywodzi się wprawdzie z Ameryki Łacińskiej, gdzie potwór dawał się we znaki m.in. mieszkańcom Portoryko, zabijając setki zwierząt podczas fali ataków w latach 90-tych, ale później stwór „przeniósł się” do innych krajów Ameryki, a z czasem dotarł też do Europy. W naszym kraju, chupacabra przypuszczać miała ataki m.in. na Pomorzu oraz w Puszczy Kozienickiej; za każdym razem pozostawiając po sobie krwawy ślad.

Słynny „pomórnik”, uznawany za polską chupacabrę, pojawił się na Pomorzu Zachodnim w 2004 r. Według relacji, zabijał zwierzęta uderzeniem łapy w okolice serca, co wprawiało w zdumienie leśników. Wkrótce na zwierzę urządzono obławę, jednak nie udało się go schwytać. Wg pogłosek, stwór posiadał niebieskawe oczy i mierzył ok. 1.5 m wzrostu. Na podstawie zebranych próbek sierści, należących rzekomo do pomórnika, zachodni naukowcy ustalili, że mógł być on rosomakiem, który z jakichś powodów znalazł się w Polsce. Inni obstawiali, że dokonywane ataki były dziełem zdziczałych i wygłodniałych psów.

Inne stworzenie przypominające „chupacabrę”, obserwować miał na Dolnym Śląsku w latach swej młodości, kontrowersyjny polski „ufolog” dr Jan Pająk. Jak twierdzi, dziwaczne, przypominające psa stworzenie, spotkał wracając nocą do domu…

Wydarzenia opisujące spotkanie z Polską chupacabrą to te ze wsi Mokra:

– Drzwi nie były zamknięte, bo niby czego się miałem obawiać? – opowiada Roman Wilczyński – Obora jest jakieś 100 – 150 metrów od domu. W nocy nie słyszeliśmy niczego podejrzanego. Rano jak co dzień poszedłem do zwierząt i zobaczyłem nieżywego świniaka. Duża sztuka, miał ponad 100 kilogramów. Leżał pocięty, pogryziony w chlewiku. Rozdarty bok, wyjedzone z tyłu i pod łopatką.

– Siedem lat prowadzę hodowlę i pierwszy raz zdarza mi się coś takiego – mówi Sebastian Wilczyński, kolejny poszkodowany. Siedem zagryzionych cielaków, to ok. 5 tys. zł. straty, której nikt rolnikowi nie zwróci. On też przyznaje, że drzwi do obory były nocami nie zamknięte. Wchodzi się do niej od strony placu wypełnionego sprzętem rolniczym, ogrodzonego. To środek wsi, wokół droga asfaltowa, domy. Nikomu do głowy nie przyszło, że w takim miejscu może zaatakować drapieżnik.

Sebastian Wilczyński pojechał na policję dopiero gdy usłyszał o kolejnym ataku. Jego brat Kamil Wilczyński po drugiej stronie placu hoduje warchlaki. Miesiąc temu jednej nocy stracił ok. 30 młodych. Część przepadła, kilkanaście znalazł zagryzionych w różnych miejscach obory. Nawet tego nie zgłosił policji czy weterynarii, pogodził się ze stratą. Dopiero teraz, gdy we wsi zagryzione sztuki znaleziono w trzech kolejnych gospodarstwach, rodzina skojarzyła tamten wypadek z ostatnimi.

Bernard Hamerla, ostatni poszkodowany, mieszka na skraju wioski. Pierwszy dom od strony rozległych pól. Wejście do obory jest zaraz za domem, ale śpiąca w ostatnią niedzielę rodzina też niczego nie usłyszała. Rankiem znaleźli siedem zamordowanych warchlaków w zakrwawionym kojcu.

– Prosiaki były niedawno po zabiegu kastracji – mówi Marek Wisła, lekarz weterynarii i pracownik powiatowej inspekcji weterynaryjnej. – Drapieżnik musiał wyczuć świeży zapach krwi. Wypchnął dwoje drzwi, w tym jedne zamknięte na zasuwę.

Doktor Wisła pokazuje na komputerze fotografie padłych zwierząt. Wygryzione karki, nogi i pośladki. Długie na kilkanaście centymetrów cięte ślady, jakby zadane ostrymi pazurami z dużą siłą. Napastnik atakował w sposób typowy dla drapieżnych kotów, z góry, dopierając się do miejsc umięśnionych.

Dokładnie zbadano ślady dopiero w ostatnim przypadku, ale i tak zostały rozmyte przez padający w nocy deszcz. Jeden jest wyraźniejszy. Bez widocznego odcisku pazurów, same miękkie poduszki i charakterystyczny okrągły kształt jak u kota. Rozmiar – po przekątnej 9 i 11 centymetrów wskazuje, że zwierzę waży co najmniej 60 kilogramów. W kojcu na deskach został też kłak sierści.

– Porównałem je pod mikroskopem z sierścią pumy, jaką dostałem z opolskiego ZOO – mówi dr. Wisła Z całą pewnością to nie jest ta sama sierść. U pum z Opola podszorstek, czyli spodnia warstwa sierści wygląda tak samo jak u domowych kotów. Sierść z obory Bernarda Hamerli ma obraz mikroskopowy sierści psiej.

Strach i ogromne straty. Południowa część Opolszczyzny żyje ostatnio doniesieniami o „bestii z Mokrej”. Bestii zwinnej jak kot i polującej niestety z sukcesami… Obawy są jak najbardziej uzasadnione, bo we wsi Mokra na Opolszczyźnie swoje życie straciło już ponad czterdzieści sztuk bydła. O sprawcy wiadomo, że ma 4 łapy, sporą wagę i wrodzony instynkt zabijania. Na razie zwierze nie atakuje ludzi, ale specjalnie powołany sztab kryzysowy zaleca ostrożność.

-Na razie tak szczęśliwie się składa, że zwierzę to nie atakuje i nie zbliża się do ludzi. Na razie zadowala się zwierzętami hodowlanymi – przyznaje podinsp. Ryszard Bałucki, KPP w Prudniku.

Roman Wilczyński mimo, że od kilku dni w dzień i w nocy dogląda swojej hodowli, nie zdołał upilnować wszystkich zwierząt. Kilka dni temu drapieżnik zaatakował i zabił jedną ze świń. Jak mówi całą noc panował spokój, dopiero kiedy rano zajrzał do zwierząt okazało się, że jedna ze świń została zamordowana i pocięta. Weterynarz podejrzewał, że Wilczyński sam ją pociął.

Jedyne, jak dotąd, nagranie z „bestią z Mokrej” pokazaliśmy fachowcowi. Pracownicy ogrodu zoologicznego po obejrzeniu materiału filmowego przypuszczają, że może to być puma. I właśnie takie rozpoznanie nie napawa optymizmem. – Puma jest dużym kotem drapieżnym, który potrafi zaatakować sporej wielkości zwierzęta gospodarskie, a jeżeli będzie głodna, jeżeli będzie chciała zasycić swój głód to zaatakuje i człowieka – wyjaśnia dr Sabina Nobis ze Śląskiego Ogrodu Zoologicznego w Chorzowie.

Policja i służby weterynaryjne sprawdzają teraz tropy. Te które zostawił za sobą kot, jak i te, które mogłyby ich doprowadzić do przyczyny całego dzikiego zamieszania. –Albo komuś uciekło z transportu i osoba takowa nie zgłosiła, jest też możliwe, że na terenie sąsiednich Czech jest parę ośrodków tzw. ZOO czy safari,  w których zwierzęta tego typu są przechowywane, więc może któreś uciekło? – zastanawia się podinsp. Bałucki.

Jedno jest pewne, zwierzę nadal znajduje się na wolności. Kilkanaście godzin po ostatnim ataku zwierzę było widziane prawie 40 kilometrów od wsi Mokra  w Głubczycach. ( zaczerpnięto z paranormapl.wordpress.com)

Państwo Antoniakowie z Kornelina pod Sochaczewem hodują kozy od 10 lat. Do poniedziałku zwierzęta żyły sobie u gospodarzy spokojnie, skubiąc trawę. Antoniakowie byli przekonani, że tak już będzie zawsze. Ale w nocy z poniedziałku na wtorek na ich podwórku doszło do prawdziwej jatki.

– Tej nocy nie było nas w gospodarstwie – opowiada przerażona pani Krystyna. – Kózki jak zawsze spały sobie na wybiegu. Gdy wróciliśmy w południe do domu, zobaczyłam, że leżą na podwórku na bokach. Myślałam, że się wygrzewają na słońcu. Mąż zaczął pokrzykiwać do nich: kózki, kózki! A one nic. Wtedy podeszliśmy do nich i omal nie dostaliśmy zawału z przerażenia – dodaje.

Pozostała szóstka po jednym ukłuciu na bokach i pod szyją. – Wokół nie było ani kropli krwi – łapie się za głowę Stanisław Antoniak (67 l.). – Gdyby to były wygłodniałe psy, poszarpałyby kozy za nogi i najadły się nimi. To była jakaś bestia, która napoiła się naszymi kózkami – dodaje.
Działka, na której pasły się kózki, ogrodzona jest wysoką siatką. – Pies by takiej nie przeskoczył. Nie widać też nigdzie śladów podkopu. To musiało być bardzo silne zwierzę – mówi pan Stanisław.
Pani Krystyna jest przekonana, że kozy zabiła puma, która od miesięcy krąży po Polsce. – Trzy tygodnie temu widziałam z daleka w zbożu duże, jasne zwierzę, które robiło wysokie susy. Sądzę, że to ono wymordowało moje kózki – dodaje.  Antoniakowie po raz pierwszy od lat zamykają na noc kozy w oborze, bo boją się kolejnego ataku drapieżnika. A kozy chodzą za gospodarzami krok w krok, jakby szukały u nich schronienia. Szczególnie przywódczyni stada Klara, która przeżyła spotkanie z dziką bestią, ale na ciele ma wciąż ślad po kłach drapieżnika.
Gospodarze zgłosili sprawę na policję. – Będziemy bacznie obserwować okolice Sochaczewa. Jeśli ktoś zobaczy zwierzę podobne do drapieżnika, proszony jest o kontakt z policją – mówi podinsp. Tadeusz Kaczmarek z mazowieckiej policji. ( zaczerpnięto z paranormapl.wordpress.com)

Uważam, że mogą to być ataki pum, przecież to możliwe. Dziwi mnie jednak, że zaatakowane zwierzęta nie zostały pożarte czy rozszarpane jak mają w zwyczaju koty robić. Dziwne też są znalezione ślady i sierść nie należąca do pum. Czekam na logiczne wyjaśnienie tego zjawiska…..

 

Chupacabra

Najtrudniejszy moim zdaniem temat, ponieważ pojawia się w wielu miejscach świata jednocześnie. Jedni myślą, że ma to związek z UFO, inni, że jest to nieznana kryptyda-potwór.

Wygląda jak mieszanka kangura oraz psa. Do tej pory miała się przyczynić do zabicia setek zwierząt hodowlanych.

Chupacabra_1

Rosjanie z miasteczek oraz wsi znajdujących się pod Moskwą uważają, że za depopulację ich żywca odpowiada nieznana szerzej nauce istota. O sprawie zrobiło się głośno do tego stopnia, że temat podjęły duże rosyjskie media.

Społeczność miejscowości Beloomut, która oddalona jest o ok. 150 kilometrów od Moskwy, utrzymuje, że wiele okoliczności związanych z aktywnością potwora pozostaje dla nich niejasnych. Chodzi przede wszystkim o fakt, że drapieżnik nie pozostawia żadnych śladów. Śledztwo pokazało, że w żadnym z miejsc, gdzie dochodziło do rzezi, na śniegu nie ostały się odciski. Właśnie to wielu z nich skłania do poszukiwania nadnaturalnych przyczyn śmierci zwierząt hodowlanych – poinformowała agencja RIA Novosti. Beloomut nie jest jedyną miejscowością, w której do tej pory dochodziło do ataków. Podobne incydenty odnotowano w ostatnim czasie również w innych podmoskiewskich osadach. Zagadkowe przypadki śmierci zwierząt zgłaszali hodowcy m.in. z rejonu ramieńskiego i okolic Kołomienskoje.

Z interpretacją, która szybko spopularyzowała się wśród rolników, a która zakłada, że to mityczna chupacabra miałaby siać spustoszenie, nie chcą zgodzić się naukowcy. Podobnie zareagowali również urzędnicy z Ministerstwa Rolnictwa, którzy postanowili przyjrzeć się tajemniczym przypadkom śmierci zwierząt. W ich opinii, za poszczególne incydenty odpowiadać może sfora psów, kojotów albo innych zwierząt, które zostały dotknięte świerzbem. Nie można również wykluczyć, że ktoś celowo nimi szczuje.

xChupacabra.png.pagespeed.ic.HY0YCo6nkI

Coś zabija regularnie zwierzęta domowe, takie jak kozy, psy, gęsi i bydło, a następnie wysysa z nich krew. Takie makabryczne zdarzenia dzieją się na wyspie Puerto Rico. Myliłby się ten, kto uważałby, że chupacabra stała się tylko elementem miejscowego folkloru. Owszem, odkąd zaczęła się pojawiać, wyspa znana jest nie tylko z Rickiego Martina (który jest Portorykańczykiem), ale jej mieszkańcy boją się tego tajemniczego stworzenia i domagają się jakiegoś w miarę rzetelnego śledztwa, a wreszcie schwytania potwora. Pierwsze doniesienia o chupacabrze pochodzą sprzed 1973 roku, jednak relacje ze spotkań ze stworem przybrały na sile w ostatnich latach.
Nocą 7 września 1995 roku świadek Misael Negron zaobserwował stwora przebywając na balkonie swojego domu w okręgu Canovanas znajdującym się na północno-wschodniej części Puerto Rico. Negron widział zwierzę przez mniej więcej 10 minut. Później ocenił jej wielkość (wysokość) na 1,2-1,3 metra, chupacabra miała ciemną skórę, nie posiadała uszu. Okrągła głowa wyposażona była w ogromne, czerwone oczy i usta, z których wysuwały się długie i ostre kły. Negron porównał ową ,,twarz” do rybiego pyska. Chupacabra posiadała również długie i cienkie łapy, zakończone trójpalczastymi dłońmi z pazurami. Kontrastowało to z tylnymi odnóżami, które były umięśnione i mocniej zbudowane, dzięki czemu zwierzę poruszało się w pozycji pionowej. W oczy rzucał się dziwny grzebień sterczący na grzbiecie stworzenia, ciągnący się od głowy do końca ciała. Najdziwniejsze było to, że wciąż zmieniał barwy (zieloną, niebieską, czerwoną, pomarańczową, fioletową) i zdawał się wydzielać coś w rodzaju lekkiego światła, jakby fosforyzując. Negron zastał zwierzę na przeciwnym końcu swojego balkonu. Znajdował się naprzeciwko niego, oddalony o jakieś 15 metrów. Przerażony świadek schronił się do domu, natomiast chupacabra wydawała się być zaciekawiona jego widokiem, wpatrując się w niego swoimi wielkimi oczyma. W końcu stwór oddalił się, a Negron odetchnął. Następnego dnia prawdopodobnie tego samego stwora zobaczył brat Negrona, Angel David. Tym razem zwierzę zostało przyłapane na gorącym uczynku, przy zwłokach zabitej przed chwilą kozy. Angel zareagował podobnie jak jego brat i schronił się w domu. Później z balkonu dostrzegł, jak chupacabra oddaliła się i zniknęła w krzakach. Później poddano oględzinom zwłoki kozy. W ciele odnaleziono drobne zagłębienia, przez które najwyraźniej stworzenie wyssało krew, płyny ustrojowe i organy wewnętrzne (serce, wątrobę, ale i także oczy i uszy). Ciekawe, że zarówno Misael, jak i Angel David zapamiętali odgłosy wydawane przez zwierzę. Przypominało to głośne brzęczenie (podobne do dźwięku wydawanego przez pracującą turbinę). Chupacabra także pojawiła się niedaleko miejsca tych dwóch obserwacji, 11 września, a zobaczył ją Miguel Nevado. Innym razem, w sierpniu 1995 roku stwór po prostu przespacerował się w środku dnia (ok. 3 po południu) po drodze. Widziało go kilku świadków, którzy próbowali go nawet złapać, co się nie dało, ponieważ zwierzę oddaliło się z ogromną szybkością. W pierwszych dniach września 1995 roku policjant J.C. z Campo Rico zdołał strzelić do chupacabry z pistoletu i trafić zwierzę, które odrzucone przez kulę uderzyło o ścianę, jednak powstało i nie okazywało śladów zranienia, po czym uciekło. 16 września ujrzano zwierzę w locie, Daniel Perez oddał w jego kierunku kilka strzałów. Tak później zdawał relację ze spotkania:
„To było w dzień około 7.30 rano. Usłyszałem głośne buczenie i wyjrzałem przez okno i wtedy zobaczyłem to stworzenie. Właśnie lądowało i po kilku sekundach stanęło na dwóch nogach na dużym kamieniu w moim patio. Po chwili podskoczyło do góry, wzbi ło się w powietrze i odleciało, przemykając między gałęziami drzewa avocado bez dotykania ich. Wyglądało dokładnie tak jak opisują je inni ludzie. Tym, co w jego wyglądzie uderzyło mnie najbardziej, było coś w rodzaju małych skrzydełek na plecach, które w miarę przechodzenia w dół grzbietu stawały się coraz większe. Stwór poruszał nimi z dużą szybkościa, co powodowało buczenie. Więc na grzbiecie CHUPY znajdują się małe skrzydełka, a nie jak dotąd sądzono kolorowe kolce. Po prostu gdy szybko nimi porusza widzimy tylko ich górne krawędzie co wygląda jak zakrzywione kolce. Zauważyłem też, że w trakcie lotu istota zmienia kierunek lotu poprzez nachylanie tych małych skrzydełek w odpowiednią stronę. Myślę, że ona przybyła z jakiegoś innego miejsca we wszechświecie.”
4 października sprawą chupacabry wreszcie zainteresowała się policja, zaalarmowana przez mieszkańca okręgu Canovanas, który doniósł o dziwnych owłosionych stworzeniach, dwunożnych, ciemnie ubarwionych, które grasowały w pobliżu jego domu. Zawiadomił o tym Biuro Ochrony Cywilnej, co zaowocowało śledztwem. Znaleziono coś, co mogło stanowić krew chupacabry, znajdującą się między krzakami i na ogrodzeniu. Obecnie jest ona analizowana chemicznie.
7 października zwierzę wróciło, pojawiając sie tym razem na przedmieściach Cambalache w dzielnicy Los Perez. Zobaczyła ją Mary Anne Q. o godzinie 15.30, czyli ponownie w biały dzień. Stwór wyglądał tak, jak opisywali go inni świadkowie, Mary Anne dodała jednak, że posiadał błony pomiędzy palcami, jak również łączące ramiona z tułowiem. Opisała także jego owłosienie, które nie przypominało prawdziwych włosów lub futra, tylko rodzaj włókien wystających ze skóry. Nieco później, ale tego samego dnia chupacabrę widziało dwie inne osoby. Don Tono i Loma del Viento, a także ludzie przebywający w ich sklepie, ujrzeli stworzenie przebywające na grzbiecie konia, którego najwyraźniej chciało ukąsić. Gdy zauważyło świadków, oddaliła się skacząc na ogromne odległości.
Należy zaznaczyć, że władze w ogóle nie interesują się tym zjawiskiem, pomimo tego, że chupacabra powoduje duże straty w pogłowiu zwierząt domowych. Tylko raz opublikowano raport traktujący o tej sprawie, a w szczególności śmierci kozy w Campo Rico w okręgu Canovanas, został on sporządzony na prośbę sierż. Jose L. Chaberta. W piśmie tym przeczytać można:
„Do naszego biura trafiła dziś taśma wideo przedstawiająca ciało kozy w stanie rozkładu. Ciało oraz wnętrzności noszą ślady różnych ran, które jak zakładamy uległy powiększeniu na skutek zaawansowanego stopnia rozkładu. Nagranie wideo jako sprawcę śmierci kozy wymienia jakieś dziwne zwierzę. Sprawdziwszy taśmę ponownie, muszę stwierdzić, że koza została zaatakowana przez psa i dlatego uważamy, że dochodzenie w tej sprawie powinna przeprowadzić obrona cywilna oraz policja. Ponieważ to zdarzenie dotyczy zwierząt domowych, w przypadku wystąpienia podobnych incydentów zgłaszać się należy do Ministerstwa Rolnictwa. Jedną z funkcji naszego ministerstwa jest ochrona oraz kontrola życia dzikich zwierząt, w związku z czym sprawy dotyczące zwierząt domowych wykraczają poza zakres jego działalności.”
Raport ten wywołał oburzenie w środowisku badaczy, z Jorge Martinem na czele, który m.in. stwierdził: „Raport ten został opracowany na podstawie nagrania wideo z pominięciem badania martwej kozy. ‚Ekspertom’ z ministerstwa nawet nie przyszło do głowy, aby zabrać kozę lub choćby nieco próbek jej ciała na dalsze badania do laboratorium, co przecież powinni byli uczynić, gdyby ich celem było rzeczywiście wydanie opinii opartej na naukowo zbadanych faktach. Mimo obietnicy nie zjawili się również, aby obejrzeć miejsce zdarzenia ani nie zorganizowali poszukiwań dziwnego stworzenia. W równie podejrzany sposób ministerstwo podeszło do pozostałych tego typu zdarzeń na terenie całej wyspy. Wbrew oficjalnym oświadczeniom koza była martwa zaledwie kilka godzin i z pewnością nie znajdowała się w stanie zaawansowanego rozkładu. Duże okrągłe otwory na jej ciele nie były rezultatem rozkładu, lecz ranami zadanymi w trakcie okaleczania. Raport twierdzi, że koza była ofiarą ataku psa, tymczasem występujące na jej ciele rany mają postać niewielkich otworów ponad centymetrowej średnicy, a także gładko wyciętych kolistych zagłębień. Napaść psa lub jakiegokolwiek innego znanego zwierzęcia spowodowałaby właściwe ukąszeniom rozdarcia skóry oraz ciała. Nikt posiadający naukowe przygotowanie z zakresu biologii, zoologii, bądź weterynarii, podchodząc do problemu obiektywnie i uczciwie, po obejrzeniu tych ran nie zgodzi się z twierdzeniem, że są one typowe dla ukąszeń psa, małpy lub innego drapieżnika, co właśnie stara się wmówić opinii publicznej Ministerstwo Zasobów Naturalnych i Ochrony Środowiska wspólnie z Ministerstwem Rolnictwa.”
Czym więc jest chupacabra? Być może nieznanym nauce, nowym gatunkiem ziemskiego zwierzęcia, a być może pochodzi z innej planety. Ta druga teoria ma więcej zwolenników, ponieważ często zaraz przed lub po obserwacjach chupacabry widywano UFO. Pojawiła się również teoria, mówiąca o tym, że chupacabra jest wynikiem eksperymentów genetycznych prowadzonych na wyspie. Jakaby nie była, prawda musi wyjść na jaw, ponieważ zwierzę to może wkrótce stać się realnym zagrożeniem dla ludzi. Bo kto zagwarantuje, że pewnego dnia znudzą się mu kurczaki i kozy i nie przerzuci się na Portorykańczyków?” (zaczerpnięto z interia.pl).

144190.010.01.197_20140821_135823-still

 

 

Golem

W legendach żydowskich tą nazwą określano człowieka ulepionego z błota lub gliny, ożywianego poprzez włożenie mu do ust skrawka papieru z wypisanym na nim magicznym zaklęciem, tudzież wypowiedzenie zaklęcia przez mądrego, biegłego w sztuce kabały rabina. Odpowiednia zmiana zaklęcia sprawiała, że Golem znów nieruchomiał, a nawet obracał się w glinę lub pył…

images (2)

Najsłynniejszy Golem powstał w 1580 roku w Pradze (Czechy)-wtedy to rabin Jehuda Loew Ben Bezalel wraz z dwoma przyjaciółmi zbudował z wiadomego surowca naturalnych, ludzkich rozmiarów Golema i ożywił go, wkładając mu do ust karteczkę z wypisanym na niej zaklęciem-Shem (w tradycji kabalistycznej: „Bóg”). Pod czujnym okiem rabbiego Loewa Golem wykonywał wszelkie wymagające siły i niezbyt wielkiej inteligencji prace typu przenoszenie kamieni, pomoc przy budowie synagogi i inne tego typu. W sobotę przypada żydowski szabas-toteż Co piątek rabin wyjmował z ust Golema skrawek papieru, przez co Golem nieruchomiał i nie przeszkadzał nikomu. Owego feralnego piątku rabin Loew o karteczce zapomniał-podczas szabasowego nabożeństwa rozszalały Golem począł siać strach i zniszczenie, został jednak szybko schwytany, a rozzłoszczony rabin, wyjmując mu papierek z ust, kazał zamknąć stwora na poddaszu synagogi. Od tamtej pory nikt go już więcej nie widział.

W poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu po Golemie udawało się co najmniej kilku kryptozoologów-z Ivanem Mackerle na czele-niczego jednak nie znaleźli. Okazało się bowiem, iż synagoga była remontowana w II połowie XIX wieku, więc gdyby zostały znalezione jakieś szczątki, zostały zapewne pogrzebane na miejscowym cmentarzu żydowskim.

 

Wszystko o dinozaurach

KATASTROFA

Ponad dwieście milionów lat temu na naszej planecie pojawiły się olbrzymie gady, nazwane przez naukowców dinozaurami. Nazwa jest w pełni adekwatna do ich wyglądu. Złożono ją bowiem z dwóch greckich słów, oznaczających „straszny” i „jaszczur”. Gady naczelne panowały na Ziemi przez ponad 135 milionów lat. W porównaniu z nimi pobyt człowieka na naszej planecie jest naprawdę krótki. Dominacja dinozaurów skończyła się około sześćdziesiąt pięć milionów lat temu. Gady te wymarły w bardzo szybkim tempie.

Jak powszechnie wiadomo dinozaury wymarły ok.65 milionów lat temu, gdy ludzi jeszcze nie było (pierwsze stworzenia człowiekopodobne pojawiły się ok. 45 milionów lat temu). Często w historiach i przekazach ludowych pojawia się jednak motyw walki człowieka z dinozaurem, którego przecież nie mógł spotkać. Walki ze smokami, spotkania z wodnymi potworami. Widywane gdzieniegdzie potwory w jeziorach mogą być dowodem na przetrwanie plezjozaurów czyli dużych pływających gadów, jednych z największych zwierząt świata (Nessie). W Afryce, Ameryce Południowej, Południowej  Azji słyszy się też o spotkaniach z pterodaktylami (pterozaury). O latających gadach słyszano jeszcze w latach czterdziestych XX wieku na Papui Nowej Gwinei. Wspominają o tym amerykańscy weterani wojenni, którzy podobno właśnie tam widzieli żywego pterodaktyla. Zresztą podobne doniesienia pochodza od tamtejszych tubylców. Jedni z nich mieszkający na wyspie Umboi donopszą o „latającym wielkim szczurze”, który poluje na ryby w pobliskiej zatoce.

Znamy opowieści o afrykańskim Mokele-Mbembe branym za zauropoda. Doniesienia o tym zwierzęciu zdarzają się nawet w czasach współczesnych a ulubione wyjasnienie naukowe to błąd w klasyfikacji dużego krokodyla.

Naukowcy zajmujący się poszukiwaniem śladów z zamierzchłej przeszłości, co jakiś czas odnajdują zadziwiające szczątki dinozaurów, których kości zawierają kolagen. Oznacza to po prostu tyle, że nie zostały one skamieniałe, a więc nie są tak stare jak byśmy oczekiwali.

Jak wiadomo rzekoma zagłada dinozaurów wystąpiła na skutek uderzenia meteorytu, a raczej asteroidy, która rozbiła się w okolicy dzisiejszej Zatoki Meksykańskiej. Do tego zdarzenia miało podobno dojść 65 milionów lat temu. Gdy zbadano szczątki z zawartością kolagenu okazało się, że mogą mieć od 22 do 39 tysięcy lat.

Kości z taką nieoczekiwaną zawartością odkryto w Teksasie, na Alasce, w Kolorado i w Montanie. W sumie były to szczątki 8 rodzajów zwierząt. Kolagen znaleziony w ich kościach to włókniste białko, które stanowi podstawę tkanki łącznej (ścięgna, chrząstki, skóra) oraz zapewnia wytrzymałość i elastyczność.

Nie trzeba być wielkim naukowcem, aby zauważyć, że obecność tkanek miękkich w kościach dinozaurów wskazuje raczej na to, że żyły dużo dłużej niż nam się wydawało. Prawdopodobnie na pewnym etapie dochodziło nawet do interakcji ludzi i dinozaurów, co spowodowało, że pojawiły się opowieści o latających i ziejących ogniem gadach.

Szwedzi odnaleźli szczątki zwierzęcia zwanego Mozazaurem. Zawierały one pozostałości tkanki miękkiej i biomolekuł tej wielkiej kilkunastometrowej morskiej jaszczurki. W 2009 roku dr Phil Wilby odkrył rzekomo skamieniałą gigantyczną kałamarnicę. Skamielina zawierała zbiornik z atramentem, którym dało się nawet pisać za pomocą pióra. Takie odkrycia, podważające mozolnie ustalany kanon są bardzo często ukrywane.

2240-1

Żyjący w Nowej Zelandii gad znany jako tuatara to „żyjąca skamielina”. Zwierzę, które z wyglądu przypomina jaszczurkę jest dinozaurem. Zdaniem naukowców, są to dokładnie te same zwierzęta, które spotkać można było w erze jurajskiej. U młodych gadów znaleźć można nawet charakterystyczne trzecie oko, tzw. oko ciemieniowe, które u większości grup zwierząt zanikło w procesie ewolucji.

Znamy wiele przypadków organizmów uważanych za wymarłe, które w cudowny sposób pojawiają się ponownie. Czy legendarne gady mogły przetrwać do czasów dzisiejszych? Dopóki nie uda się komuś zdobyc niepodważalnych dowodów idea ta pozostaje w sferze dywagacji.

Jednorożce

W mitach i legendach występuje niesamowite stworzenie przypominające wyglądem konia z jednym rogiem wyrastającym z czoła.

Historiae_animalium_1551_De_Monocerote

„Wiele jest niejasności wokół tego zwierzęcia, którego rasa podobno już wyginęła, chociaż ponoć przetrwał jeszcze gdzieś w Chinach”, pisał na początku XIX. wieku J. Collin de Plancy w swym „Słowniku wiedzy tajemnej”. Informacje na temat jednorożców przekazał też w XIII w. Brunetto Latini w jednym z rozdziałów średniowiecznej encyklopedii „Skarbiec wiedzy”: „Jednorożec to dzikie zwierzę tułowiem nieco przypominające konia, ale o słoniowej stopie i ogonie jelenia; głos ma iście przerażający, a na głowie jeden tylko róg.”
Jednorożca, który miał żyć w Indiach, już na przełomie V i IV w. p.n.e. opisywał Ktezjasz, grecki historyk i lekarz Artakserksesa Mnemona. W starogreckim micie zaprzęg złożony z ośmiu tych cudownych stworzeń ciągnął rydwan Artemidy, dziewiczej bogini łowów. Później, w średniowieczu, wizerunek jednorożca z dziewicą stał się częstym motywem sztuki europejskiej, symbolizując Chrystusa z Marią Panną, matką a przy tym dziewicą.
Północnokoreańska Centralna Agencja Prasowa kilka lat temu podała  informacje, że archeolodzy odnaleźli legowisko mitycznego jednorożca.

Jak informuje KCNA, w pobliżu stolicy Korei Północnej, Pjongjangu, dyrektor  Instytutu Historii KRLD (Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej) Akademii Nauk Społecznych odnalazł jaskinię z inskrypcją, wyjaśniającą, że jest to legowisko jednorożca. Napis pochodzi z czasów dynastii Koryo, panującej w latach 918-1392.

Warto przy tym pamiętać, że wspomnienia o jednorożcach pojawiają się w wielu kręgach kulturowych. Zgodnie z europejską tradycją jednorożce były niezwykle dzikimi i trudnymi do okiełznania zwierzętami. Były przy tym bardzo płochliwe, a do ich schwytania służyły dziewice – jednorożec podchodził do niej bez lęku i zasypiał z głową na jej kolanach.

Opowieści o tych mitycznych zwierzętach pojawiały się jednak nie tylko w Europie. Wzmianki o jednorożcach pojawiają się m.in. w mitologii hebrajskiej czy w opowieściach z dalekiego wschodu, w tym m.in. z terenów Chin czy Wietnamu. Stwory przypominające jednorożce zostały również uwiecznione na pieczęciach kultury Mohendżo-Daro – starożytnej cywilizacji, zamieszkującej tereny współczesnego pogranicza Indii i Pakistanu. Być może są to nawiązania do elasmoterium – prehistorycznego nosorożca, który w Centralnej Azji mógł żyć jeszcze 10 tys. lat temu.

Elasmotherium1

Choć informacja o znalezisku jest powtarzana na całym świecie, wydaje się wymierzona przede wszystkim w Koreę Południową. Chodzi o fakt, że w spisanej w XVI wieku koreańskiej księdze „Sinjungdonggukyojisungnam” pojawia się wzmianka o jaskini jednorożca, która miała znajdować się w pobliżu pałacu króla Tongmyonga. Znalezisko ma być zatem dowodem, że pałac władcy znajdował się w pobliżu obecnej stolicy Korei Północnej (gdzie znajduje się m.in. grób króla).

stock-photo-25363514-jednorożec d93bcf6d631a8d11654c64aa055145a2