Elfy

Elfy to stworzenia rodem z mitologii przedstawiane są jako małe, wiecznie młode ludziki o ogromnej urodzie żyjące w lasach w okolicach źródeł, w studniach, a nawet pod ziemią. Wierzono w ich nieśmiertelność oraz magiczną moc.

Mitologia nordycka dzieli elfy (ÁlfarÁlfur) na elfy światła (Liosálfar) oraz mroczne lub czarne elfy (Döckálfar lub Svartalfar). Były ludzkiego wzrostu, choć bardziej smukłe od ludzi.

knduzotu5mdksnjcymzq2felfy4mf1

W folklorze skandynawskim, który jest połączeniem elementów mitologii chrześcijańskiej i późno-nordyckiej, elfy przetrwały głównie jako nisser (chochliki podobne do polskich domowików) oraz älvor (szw. lp. älva; norw. Ælvor, duń. Alfer). Były to porażającej urody dziewczęta, które żyły w lasach z elfim królem. Były długowieczne i niefrasobliwe z natury. Można je było zobaczyć w nocy tańczące na łąkach, a pozostałe po nich kręgi nazywano älvdanser (elfie tańce) lub älvringar (elfie kręgi). Człowiek obserwujący je w tańcu zauważał po fakcie, że choć jemu wydawało się, że minęły godziny, w prawdziwym świecie minęły lata.

blog_yz_5026372_7794020_tr_2elf13mt5

W niemieckim folklorze elfy (s-w-niem. Alb) z bożków przekształciły się w psotne chochliki, które mogły powodować choroby bydła i ludzi, a także zsyłać na śpiących koszmary. Niemieckie słowo Albtraum (koszmar) dosłownie znaczy „elfi sen”, a jego archaiczny odpowiednik Albdruck („elfi ucisk”) powstał w wyniku przekonania, że koszmary powodują elfy siedzące na klatce piersiowej śpiącego. Podobnymi stworzeniami o słowiańskim rodowodzie są: Dusiołek Leśmiana i Zmora, zwana też marą. I tu bardzo wyraźnie przypomina mi się legenda, którą słyszałam jako dziecko, a nie potrafię odnaleźć jej źródła. O chochliku zamieszkującym średniowieczne germańskie lasy i cóż nie zacytuję dokładnie, ale  sprowadzającym młode, piękne panny na złą drogę i zostawiającym je z konsekwencjami 😉

Najbardziej znaną baśnią o elfach jest Szewczyk i Elfy autorstwa braci Grimm. W tej historii elfy mają tylko stopę wysokości, są nagie i (podobnie jak leprechauny) robią buty. W ten sposób pomagają szewcowi. Gdy zaś szewc nagradza ich pracę ubrankami, elfy są zachwycone, zabierają rzeczy i znikają na zawsze (podobnie zachowują się skrzaty domowe w serii książek o Harrym Potterze).

Poza tym, w niemieckim folklorze osobom, które mają umrzeć ma się pojawiać elf, bądź nawet król Elfów – jak irlandzka banshee. W przeciwieństwie jednak do banshee, król elfów pojawia się wyłącznie tuż przed śmiercią, a z wyrazu jego twarzy można wyczytać, czy śmierć będzie łagodna czy bolesna. Ten aspekt legendy unieśmiertelnił Goethe w swym poemacie Król Elfów, do którego później muzykę napisał Schubert. (zaczerpnięto z wikipedii)

54153

Elfy w mitologii słowiańskiej przez część badaczy utożsamiane są z rusałkami i wiłami. W mitologii greckiej elfy przez część badaczy utożsamiane są z nimfami. Według niektórych dzisiaj żywych tradycji elfy wyręczają Świętego Mikołaja w rozdawaniu prezentów pod choinkę lub mu w tym pomagają.

Na Islandii nadal wierzy się w istnienie tych istot, nawet miejsca gdzie zostały zaobserwowane są omijane szerokim łukiem, zwłaszcza jeśli chodzi o budowę dróg. Często też powtarzane są historie jak o rybaku, który często widział elfy, również łowiące ryby na morzu. „Rankiem, w lutym 1921 roku, rybak zauważył, że elfy nie wypływają na połów i chciał przekonać swoich kolegów, aby ci również zostali w domach. Nie zgodził się jednak na to ich szef. Tego dnia na północnym Atlantyku zerwał się nadzwyczaj silny sztorm, ale rybacy, którzy posłuchali ostrzeżeń mężczyzny i trzymali się blisko brzegu, wrócili do domu cali i zdrowi. Siedem lat później, w czerwcu 1928, elfy znów nie wypłynęły na morze. Zaskoczyło to rybaków, ponieważ o tej porze roku silne sztormy się nie zdarzały. Zdecydowali się wypłynąć – wody były spokojne, ale ryb złapano bardzo niewiele. Widocznie elfy to przewidziały”

Dwie Islandki, Ragnhildur Sigurðardóttir oraz Margrét Björk Björnsdóttir, zbierają informacje o elfach i innych istotach nadprzyrodzonych oraz o miejscach ich rzekomych kryjówek na półwyspie Snæfellsnes.

Wiedza ta ma przydać się im do opracowania nowych planów budowy dróg oraz zagospodarowania przestrzennego.

Istnieje wiele historii o elfach, które sprzeciwiły się pracom budowlanym lub drogowym na Islandii. Nieraz drogę prowadzono w taki sposób, aby nie przebiegała przy wzgórzach i głazach zamieszkałych przez „ukrytych ludzi”. Kiedy jednak pracownicy budowy nie okazywali odpowiedniej troski o spokój elfów, pojawiały się niewyjaśnione komplikacje, a sprzęt ginął lub psuł się w tajemniczych okolicznościach.

Pomysł o zbieraniu informacji na temat istot nadprzyrodzonych zrodził się w głowach kobiet po spotkaniu mieszkańców gminy. Rozmawiano wówczas o ogólnym planie rozwoju, obejmującym południowe wybrzeże półwyspu Snæfellsnes oraz zachodnią część wybrzeża północnego. Na terenie gminy znajduje się między innymi park narodowy Snæfellsnes.

Po spotkaniu, Islandki zaczęły rozmawiać z okolicznymi farmerami o miejscach, w których rzekomo żyją elfy. Wszystkie informacje zostaną przekazane władzom lokalnym i prawdopodobnie będą wykorzystane w nowych planach budowy.

W wywiadzie dla „Morgunblaðið” Sigurðardóttir dodała także, iż informacje mogą przydać się w inicjatywach promujących obszar wśród turystów.

„Wiara w elfy jest tutaj bardzo realna, stanowi codzienność dla tutejszych farmerów. Takie historie mogą też zaciekawić turystów i przyciągnąć ich na półwysep” – przekonuje kobieta.

Tak więc elfy pojawiają się pod wieloma nazwami w różnych częściach Europy, a gdzieniegdzie ludzie nadal je widują.

 

Diabeł z New Jersey

Historia Diabła z New Jersey ma różne źródła. Najstarsze wzmianki o nim pochodzą od indian plemienia Leni Lenape, zwani dziś Delawarami nazywają okolice Pine Barrens (czyli „siedlisko” Diabła) słowem „Popuessing”, czyli „miejsce smoka”. Szwedzcy badacze nazwali je potem „Drake Kill” – „Strumień/rzeka Smoka”.

diabel

Pine Barrens oznacza Sosnowe Nieużytki, teren ten został nazwany tak przez pierwszych angielskich osadników, gdyż nie dało się tam uprawiać roli, przez co stały się idealną kryjówką dla wszelkich banitów  czasów kolonialnych – zaczęto ich nawet nazywać „pineys” (w wolnym tłumaczeniu – „sosnowcy”) lub „Pine Robbers”.
Wyjęci spod prawa mogli być więc brani z początku na Diabła z Jersey. Przemawia za tym historia Toma Browna Juniora, znanego amerykańskiego naturalisty. Opowiadał on, że ludzie często brali go za Diabła w czasie gdy żył przez kilka sezonów w Pine Barrens i smarował całe ciało błotem w celu ochrony przed moskitami.
g-aaa615c24c0a183a816d46d6d54cadc5

Istnieje również legenda o pani Leeds i oczywiście jej różne wersje. Najsłynniejsza to ta:  „W 1735 pani Leeds była w ciąży z trzynastym dzieckiem. Ledwo wiązała koniec z końcem, jednak jej dzieci chciały mieć jeszcze brata/siostre. Poród był trudny i w amoku matka krzyknęła coś w rodzaju „Niech cię Diabeł zabierze!/Idź do Diabła!”. Dziecko urodziło się z błoniastymi skrzydłami, głową jak koń, skórzastym ogonem i kopytami i wyleciało przez komin. Od tego czasu okolice Pine Barrens (lub, jak kto woli, stan New Jersey) były nawiedzane przez „Diabła” zabijającego kurczaki i straszącego dzieci.” Niektóre z przekazów mówią, że nazywana była Mateczką Lucy Leeds. W dawnych czasach określenie Mateczka przysługiwało również wiedźmom, a więc posądzoną ją o czary i konszachty z diabłem. „W 1735 roku w Burlington miedzkała pewna kobieta. Miała na imię Leeds i była uważana za amatorkę czarnej magii. Pewnej burzliwej i wietrznej nocy, kiedy wiatr hulał po drzewach i basztach, Matka Leeds urodziła syna, którego ojcem był nie kto inny jak sam Książę Ciemności. Szybciej niż się spodziewał dziecko przybrało formę diabelstwa z głową konia, skrzydłami nietoperza i serpentowym ogonem. Pierwszą myślą nowo narodzonego Calibana była chęć pożarcia Leeds.”

Rzeczą wiążącą wszystkie wersje legendy jest słowo „Leeds” – czasem tak nazywała się miejscowość, czasem kobieta. Alfred Heston, historyk, wyszukał że człowiek imieniem Daniel Leeds założył miejscowość nad Great Egg Harbor, NJ, w 1699 roku. Jego rodzina żyła w Leeds Point. Odkrył także, że Samuel Shoruds Senior przybył do Little Egg Harbor, NJ, w 1735 roku i zaraz po drugiej stronie rzeki, gdzie znajduje się dom Mother Leeds (aka Mrs. Shroud). Kolejnym słowem łączącym legendy jest „Burlington”. Profesor Fred MacFadden z Coppin State College, Baltimore, wyszukał informację, ze „diabeł” jest wspominany w pismach z Burlington z około 1735 roku. Dowiedział się także, że nazwa Burlington określała nie tylko to miasto, ale także ziemie od Burlington aż do Oceanu Atlantyckiego. Czyli „Burlington” można równie dobrze zastąpić słowami „Leeds Point” czy Estelville, którymi dziś określa się miejsce narodzin Diabła z Jersey! Ponadto, w Leeds Point znajdują się ruiny domu należącego do „Mrs Shroud”.

W 1740 roku ludzie błagali lokalnego pastora o podjęcie działań w celu zgładzenia bestii. Dzielny pastor przy pomocy (jak głosi legenda) dzwonu, Bilblii i świecy odprawił egzorcyzmy skazując Diabła z Jersey na 100 lat wygnania. Dziwnym trafem ataki na zwierzętach się skończyły, Diabła przestano widywać. Jednak w ciągu stuletniej banicji stwór był widziany co najmniej dwa razy:
–   w 1800 roku, gdy do miasta przybył komodor Stephen Decatur. W czasie wizyty w fabryce broni Hanover Iron Works (w celu przetestowania zasięgu broni palnej tam produkowanej) w Pine Barrens natknął się na Diabła. Oddał w jego kierunku strzał z broni małego kalibru i trafił w błonę skrzydła. Nie zaburzyło to ani lotu, ani samopoczucia istoty. Jak twierdzi Kiedrzu, istnieje możliwość, że postrzał rzeczywiście nie zaburzy lotu zwierzęcia. Wszystko zależy od miejsca trafienia – jeśli kula trafiłaby w ścięgno, to już nie mógłby lecieć.
Innym świadkiem istnienia diabła z New Jersey był Józef Bonaparte polował niedaleko Bordentown (mieszkał w Pine Barrens w latach 1816-36).

Diabeł powrócił w pełnej krasie i TYSIĄCE ludzi (czyli praktycznie całe miasta) widzieli albo samego diabła, albo jego ślady. Mogła to być oczywiście zbiorowa histeria, jednak ta liczba ludzi o „czymś” świadczy, więc trudno to bagatelizować i uznać w całości za histerię.
W tym momencie zaczyna się właściwa historia rodem z horroru klasy C.

Jersey-devil1
A cała ta diabelska balanga zaczęła się w niedzielny poranek 16 stycznia. Thack Cozzens z Woodbury, zobaczył lecące stworzenie z  świecącymi oczami. W Bristolu, John McOwen usłyszał, a po chwili zobaczył, to samo dziwne stworzenie
na brzegach kanału. James Sackville wystrzelił do niego, jednak stwór tylko zaskrzeczał i odleciał. E.W. Minister, naczelnik poczty z Bristol, Pennsylvania, twierdził, że obudził się ok. 2:00 nad ranem słysząc dziwnie nienaturalny skrzek, dochodzący z rejonów rzeki Delaware. Wyjrzał przez okno i zobaczył stworzenie, które opisał jako „ogromny żuraw”. Miało długą szyję wyprostowaną w locie, chude skrzydła, długie tylnie nogi i krótsze przednie.

Kiedy słońce na dobre osiadło nad widnokręgiem, mieszkańcy zaczęli znajdować mnóstwo odcisków dziwnych kopyt w śniegu. Miejscowi traperzy mówili, że nigdy nie widzieli takich śladów jak te.

Następnego dnia, w poniedziałek, państwo Lowdens z Burlington, znaleźli takie odciski na swoim polu i w okolicach śmietnika, z którego ktoś zrobił sobie stołówkę.
Poza tym, ślady te znajdowano niemal wszędzie – na dachach, podwórkach, gałęziach drzew, jednak nie na drogach miejskich ani na wielkich, otwartych polach. Znaleziono je także w miejscowościach Columbus, Hedding, Kinhora i Rancocas. Zorganizowano nawet polowanie, jednak psy nie chciały podjąć tropu na śladach.

19 stycznia Diabeł pokazywał się najdłużej. O 2:30 rano państwo Nelson Evans z Gloucester obserwowali zwierzę przez 10 minut z okna swojego domu. Pan Evans opisał stworzenie tak:

„Miał około 3 i pół stopy wysokości, głowę jak pies collie i twarz jak koń. Miał długą szyję, skrzydła długie na dwie stopy, a jego tylne nogi wyglądały jak te u żurawia, z tym, że z końskimi kopytami. Chodził na tylnych nogach trzymając uniesione dwie krótkie przednie nogi z pazurami. Nie użył przednich nóg ani razu podczas całej chwili, gdy go obserwowaliśmy. Moja żona i ja byliśmy przerażeni, jednak zdecydowałem się otworzyć okno i powiedzieć ‚Shoo’ (coś jak „Sio!”), on odwrócił się, zaszczekał na mnie i odleciał.”

Pani J.H. White zbierała ubrania ze sznura i zauważyła dziwne stworzenie stojące w rogu jej podwórka. Krzyknęła, zemdlała. Jej mąż, zaniepokojony krzykiem, wyskoczył z domu i zauważył leżącą na ziemi żonę i Diabła nad nią „strzelającego płomieniami”. Zaatakował potwora sznurem na bieliznę, stwór się wystraszył i odleciał nad płotem.
Zianie ogniem może być oczywiście wynikiem wybujałej wyobraźni świadków zdarzenia.
Jednak jakby się zastanowić troszkę z innej strony, płomienie można uznać za…. język. Posłużę się tu przykładem scynka olbrzymiego. Gad ten w czasie konfrontacji z wrogiem wystawia swój wielki, niebieski język. Ma to służyć odstraszeniu nieprzyjaciela. Diabeł z Jersey mógł mieć podobny mechanizm obronny, z tym, że jaskrawoczerwony język. Kobieta wyszła pozbierać ubrania ze sznura, Diabeł szukający pożywienia przypadkiem na nią wpadł, ona się wystraszyła, krzyknęła a zwierzę w obronie zaczęło wywalać język i skrzeczeć…

Za jakiś czas zaatakował ponownie, tym razem psa należącego do Mary Sorbinski nad południowym Camden. Kiedy usłyszała skowyt swojego psa, szybko pobiegła sprawdzić co się stało. Psa atakował Diabeł. Dzielna Mary przegoniła go miotłą, jednak potwór zdążył wyszarpać psu kawał mięsa. Kobieta natychmiast zaniosła zwierzę do domu i wezwała policję. Zanim patrol przyjechał wokół domu zdążyło zgromadzić się ponad 100 osób. Nagle dało się słyszeć przeszywający skrzek. Policjanci wystrzelali magazynki w ciemność, jednak nie znaleziono ciała potwora. Gazety zapełniały się od doniesień o Diable i fotografii odcisków jego stóp.

W czwartek po południu dwóch profesjonalnych myśliwych tropiło diabła przez 20 mil w Gloucester. Ślady przeskakiwały 5-stopowe płoty i przechodziły przez 8-calowe przestrzenie. Grupa obserwatorów w Camden, też widziała diabła. Również zaskrzeczał na nich i odleciał. Był widziany przez członków Black Hawk Social Club i ludzi w Clementon, nad którymi przeleciał. Relacje świadków z różnych miejsc ciągle się pokrywały. W Trenton, E.P. Weeden usłyszał trzepot skrzydeł i wyszedł na dwór żeby sprawdzić co się stało. Znalazł odciski kopyt, identyczne jak te wcześniej znajdywane. W tym samym mieście znaleziono owe odciski w okolicach arsenału. Ludzie w Pitman chowali się w kościołach. Kurczaki w Delaware Valley były znajdowane martwe jeszcze tego samego dnia, którego farmerzy wypuszczali je z kurników na pole. Ludziom z The West Collingswood Fire Department udało się postrzelić Diabła, który najpierw się wycofał, potem zaszarżował i znowu odleciał.
Następnego dnia oficer policji z Burlington i Reverend John Pursell z Pemberton także zauważyli Diabła z Jersey. Pursell powiedział „Nigdy nie widziałem czegoś takiego jak to”.

Kolejne ślady znaleziono w Haddonfield. W Collingswood, NJ, widziano Diabła lecącego w kierunku Moorestown. W Moorestown, John Smith z Maple Shade widział Diabła nad cmentarzem Mount Carmel. George Snyder zobaczył go zaraz po Johnie Smithie i ich opisy były identyczne. W Riverside, NJ, znaleziono ślady kopyt na dachach i obok martwego szczeniaka. Oficer policji z Camden – Louis Strehr – widział Diabła pijącego wodę z koryta dla koni. Szkoła w Mt Ephraim była zamknięta, ponieważ żaden uczeń nie odważył się wyjść z domu. Młyny i fabryki w Gloucester i Hainesport także musiały zostać zamknięte z braku pracowników. Oficer z Blackwood narysował szkic Diabła, którego widział, pokrywający się z poprzednimi.

W czasie masowej paniki miało miejsce tzw. Wielkie oszustwo Diabła z Jersey (Great Jersey Devil Hoax). Jacob F. Hope i Norman Jeffries wykorzystali masową histerię związaną z atakami Diabła. Zaoferowali 500$ temu, kto złapie Diabła, twierdząc, że to bardzo rzadki Australijski wampir. Oczywiście nie mieli zamiaru nikomu płacić, bo „Diabła” już mieli. Po ogłoszeniu „złapania” wymalowali na zielono kangura, doczepili mu pióra, rogi i ustawili go na wystawie pobierając opłaty za oglądanie. Oczywiście oszustwo wyszło szybko na jaw, z powodu kolejnych ataków…

Z kolei Zoo w Filadelfii ogłosiło się, że zapłaci 10,000$ (wg niektórych źródeł milion) za żywy okaz Diabła z Jersey. Jak nietrudno się domyśleć, nikomu się nie udało…

Po Niezwykłym tygodniu Diabła widziano dopiero w lutym. Z czasem liczba relacji zaczęła topnieć…

Diabeł dał większego znaku życia aż do 1927 roku. Taksówkarz zmieniał oponę podczas nocnego kursu na Salem. Właśnie skończył, gdy na dachu wylądowało ogromne, skrzydlate stworzenie. W szoku zostawił wszystko jak leżało, wskoczył do samochodu i docisnął gaz. Stworzenie zleciało z dachu. Taksówkarz opowiedział o wszystkim policji w Salem.

W sierpniu 1930 grupa dzieci była rzekomo ścigana przez Diabła aż do Duport Clubhouse w Gibbstown. Stworzenie dało za wygraną nie krzywdząc nikogo, jednak wiele doniesień mówi, że było widziane jeszcze po drodze zanim znikło.
W 1960 roku przeraźliwy skrzek wystraszył grupę ludzi niedaleko Mays Landing.
Doniesienia pojawiały się tu i ówdzie, jednak przez kolejne lata nie było większych akcji z Diabłem w roli głównej.

Ostatnie wartościowe doniesienia pochodzą z 1993 roku, kiedy to strażnik leśny John Irwin jechał wzdłuż rzeki Mullica w południowych regionach New Jersey. Zatrzymał się aby zorientować się w terenie, gdy nagle drogę zagrodziło mu stworzenie wielkie na 6 stóp, z rogami, w kolorze matowo czarnym. Nie wiadomo, czy był to ten sam Diabeł sprzed lat (w sensie gatunku), czy już inne zwierzę. Irwin twierdził, że on i istota patrzyli na siebie kilka minut, aż stwór poderwał się do lotu i zniknął w lesie.

125597385497312921701001197_JerseyDevil

Teoria istnienia tego dziwnego stworzenia wydaje się być wysoce nieprawdopodobna. Ludzie pod wpływem silnych emocji mogli zniekształcić widziany obraz, a wytłumaczenie może być całkiem proste.

Mothman – człowiek ćma

hthfgjfg

„Mothman”, czyli „Człowiek-Ćma” to jedna z najbardziej niezwykłych zagadek, na którą można natknąć się w Stanach Zjednoczonych – a przecież mówimy tu o kraju, gdzie nad Strefą 51 fruwają latające spodki, po lasach buszuje Wielka Stopa, a w telewizji straszy Oprah Winfrey i Jerry Springer. Co prawda Mothmana nie zalicza się do duchów, ale jego historia jest tak niesamowita, że doskonale nadaje się do opowiadania podczas Halloween.

Wszystko zaczęło się 12 listopada 1966 roku w pobliżu miasteczka Clendenin w Zachodniej Virginii. Tego dnia pięciu mężczyzn na lokalnym cmentarzu przygotowywało grób do pogrzebu, kiedy nagle coś przypominającego „brązową istotę ludzką” sfrunęło z pobliskich drzew i przeleciało nad ich głowami. Przerażeni ludzie zarzekali się, że nie mógł być to ptak, ale bardziej… człowiek ze skrzydłami. Kilka dni potem w całym regionie zaczęły mnożyć się doniesienia o obserwacjach zagadkowego stworzenia.

Późnym wieczorem 15 listopada, dwie młode pary zauważyły to dziwne stworzenie, kiedy przejeżdżały obok opuszczonej fabryki trotylu nieopodal Point Pleasant. Istota miała wielkie oczy, ludzkie kształty, ale była większa, a na plecach spoczywały złożone skrzydła. Kiedy stworzenie ruszyło ku drzwiom fabryki, pary w panice rzuciły się do ucieczki. Po chwili znów je ujrzeli, kiedy rozłożyło skrzydła i uniosło się nad wzgórzami, podążając za samochodem młodych. Nawet kiedy pędzili ponad 100 mil na godzinę, nie mogli jej zgubić, aż do granic Point Pleasant. Zgłosili wszystko szeryfowi Millardowi Halsteadowi, ku ich zdumieniu nie tylko oni widzieli to stworzenie tej samej nocy – były jeszcze trzy obserwacje.

O 22.30 tego samego wieczora Newell Partridge, mieszkający w Salem (90 mil do Point Pleasant) oglądał telewizję, kiedy nagle ekran zrobił się czarny. Dziwny wzór wypełnił ekran i usłyszał głośne, jękliwe dźwięki dochodzące z podwórza, ich ton podniósł się i nagle wszystko ustało. „To brzmiało jak rozgrzewający się generator” – zeznał później. Jego pies, Bandyta, zaczął wyć i Newell wyszedł na werandę, żeby sprawdzić co się dzieje. Na zewnątrz skierował światło latarki w kierunku stodoły z sianem, gdzie zauważył dwa czerwone koła, wyglądające jak oczy lub, jak sam stwierdził, „reflektory rowerowe”. Według nie go na pewno nie były to oczy zwierzęcia, co jeszcze bardziej go przeraziło. W końcu pies rzucił się w kierunku gorejących oczu, nie reagując na komendy swojego pana. Partridge wrócił do domu po strzelbę, ale nie wrócił już na podwórze – za bardzo się bał. Następnego ranka po Bandycie nie było śladu. W gazecie przeczytał relację czwórki, która widziała latającego stwora obok fabryki: jedna z osób zeznała, że wiedzieli zwłoki dużego psa leżące na poboczu. Kilka minut później, kiedy wracali tą samą drogą, ciała już nie było. Newell Partridge już nigdy nie ujrzał swojego psa.

16 listopada szeryf Halstead zwołał konferencję prasową, na której czwórka świadków powtórzyła swoją relację. Halstead, znający tych ludzi całe życie, nie miał żadnych powodów aby sądzić, że kłamią. Rozgorączkowani dziennikarze, wietrzący sensacyjny materiał, obdarzyli tajemniczego potwora przydomkiem „Mothman” (człowiek-ćma), na cześć postaci z popularnego wówczas serialu „Batman”. Historia szybko obiegła cały świat.

Opuszczona fabryka trotylu w Point Pleasant wydawała się idealną kryjówką dla Mothmana. Jest to teren rozciągający się na przestrzeni kilkuset akrów, wypełniony lasami i wielkimi betonowymi kopułami, gdzie podczas II Wojny Światowej przechowywano materiały wybuchowe. Budynki łączyła gęsta sieć tuneli. Dodatkowo w skład kompleksu wchodził rezerwat dzikiej przyrody McClintic, na tereni którego pełno jest sztucznych stawów, wzgórz i stromych grzbietów. Krótko mówiąc, jeśli jakieś stworzenie chciało się ukryć, nie mogło znaleźć lepszego miejsca. Do wielu miejsc nie sposób było się dostać, a okolicę odwiedzali tylko nieliczni myśliwi i wędkarze. Oprócz tego czasem zapuszczały się tutaj nastolatki szukające mocnych wrażeń i ustronnych miejsc na romantyczne schadzki. W tym regionie nie było zbyt wiele domów, ale mieszkańcy jednego z nich, rodzina Ralpha Thomasa, 16 listopada zauważyli dziwne czerwone światło, krążące nad fabryką. Znajoma Thomas, pani Bennett, też widziała to światło.Przejęta wsiadła do samochodu ze swoją malutką córeczką i wyruszyła na farmę sąsiadów. Kiedy wysiadła z auta, zamarła ze strachu.

Koło samochodu jak spod ziemi wyrosła postać. „Wyglądało to, jakby leżała na ziemi,” – powiedziala pani Bennett „powoli uniosła się do góry. Wielka szara rzecz. Większa od człowieka, z przerażającymi świecącymi oczami”. Kobieta była tak przerażona, że upuściła na ziemię córeczkę. Szybko podniosła małą i wbiegła do domu Thomasów. Szybko zaryglowano drzwi, ale na tym nie koniec. Mothman pojawił się na werandzie i przez okna zaglądał do środka. Kiedy w końcu pojawiła się policja, po stworzeniu nie było już śladu. Pani Bennett przez kilka miesięcy nie mogła dojść do siebie, niezbędna okazała się pomoc psychiatryczna. Co więcej, wg kobiety istota pojawiała się też koło jej domu. Podczas tych wizyt było słychać przerażające dźwięki, podobne do krzyków kobiety.

Jak wyglądał Człowiek-Ćma? Na podstawie ponad 100 świadków, którzy widzieli stwora, udało się sporządzić rysopis. Jego wzrost wahał się od 5 do 7 stóp (150 do 213 cm), był szerszy od człowieka i poruszał się niby-ludzkich nogach. Jego oczy były osadzone blisko ramion. Miał skrzydła, podobne do nietoperza, ale latając raczej szybował, niż trzepotał nimi. Mimo tego potrafił unosić się pionowo w powietrze, „jak helikopter”. Świadkowie opisywali jego skórę jako „ciemną, szarą lub brązową”. Podczas lotu wydawał brzęczący dźwięk. Nie potrafił mówić, zamiast tego słychać było skrzeczące odgłosy, które pani Bennett przypominały „krzyk kobiety”.

images

Mothman przyciągnął wielu ciekawskich. Zjechali się przeróżni „łowcy”, starający się rozwiązać zagadkę. Najsłynniejszym z nich okazał się John Keel, ufolog, badacz kontrowersyjny w tym środowisku ze względu na głoszone przez siebie nieortodoksyjne teorie. Krótko mówiąc, uważał on UFO za manifestację sił paranormalnych, które od wieków ukazywały się ludziom pod różnymi postaciami. Mogły to być właśnie latające spodki, potwory, demony, anioły etc. Szybko zgromadził imponującą ilość doniesień o tajemniczych wydarzeniach, które miały miejsce w tej okolicy. Według Keela wszystkie one miały związek z Człowiekiem-Ćmą. I tak np. niepodal Ohio Valley zanotowano kilka przypadków fenomenu zwanego poltergeist. Drzwi otwierały i zamykały się z trzaskiem, przedmioty fruwały w powietrzu, słychać było zagadkowe dźwięki i głosy. Widziano tajemnicze światła unoszące się nad fabryką trotylu, a silniki samochodów przejeżdżających obok często bez powodu gasły. Przypadek awarii telewizora Newella Partridge’a nie był jedynym tego rodzaju zdarzeniem – w całej okolicy często psuły się telewizory i radioodbiorniki. Oprócz tego reporterkę Mary Hyre, która odebrała ponad 500 telefonów od świadków widzących fruwające światła, odwiedzali kilkakrotnie Mężczyźni w Czerni (MIB-y).

Tajemnicze i jednocześnie tragiczne wydarzenie miało miejsce 15 grudnia 1967 r. w Point Pleasant. Około piątej po południu most Silver Bridge, łączący miasteczko z Ohio nagle zawalił się. Do wody runęły samochody, zginęło 46 osób. Tego samego dnia rodzina Jamesa Lilleya zoabserwowała 12 świecących kul unoszących się nad fabryką. Również po tych wydarzeniach MIB-y złożyły wizyty świadkom.

UFO, polteregeisty, tajemnicze światła i dźwięki, Mężczyźni w Czerni oraz Mothman… czy nie za dużo niesamowitych wydarzeń jak na jedno małe amerykańskie miasteczko? Według Johna Keela okolica Point Pleasant jest „oknem”, skupiskiem tajemniczych sił, które manifestują swoją obecność na tak niezwykłe sposoby. Niektórzy mówią wręcz, że Point Pleasant jest odpowiednikiem miasteczka Twain Peaks. Chociaż trudno winić UFO za zawalenie mostu, to wszystkie ponure i przerażające historie z tych stron wydaje się łączyć jeszcze jedna sprawa. W roku 1770 indiański wódz Łodyga Kukurydzy (Cornstalk) rzucił klątwę na Point Pleasant. Od tej pory za wszystkie nieszczęścia i katastrofy naturalne obwinia się właśnie jego.

the-horrifying-true-story-of-the-mothman-prophecies-will-creep-you-out-the-mothman-on-scr-705454

Czy istnieje jakieś racjonalne, przyziemne wyjaśnienie fenomenu Człowieka-Ćmy? NIektórzy wysunęli hipotezę, że za całe zamieszanie odpowiedzialne są żurawie, emigrujące na zimę z Kanady. Świadkowie stanowczo odrzucili tę teorię. Nawet sam Keel uważa, że część doniesień pochodzi od ludzi, którzy po wysłuchaniu pierwszych rewelacji w radiu wpadli w panikę, kiedy ujrzeli w nocy sowę przelatującą nad drogą. Mimo to trudno zakładać, że wszyscy widzieli tylko sowy. Istnieje zbyt wiele niezależnych od siebie świadków, którzy widzieli coś, co na pewno nie było ptakiem.

W 1975 r. ukazała się książka Johna Keela pt. „Mothman Prophecies”, na kanwie której powstał niedawno film pod tym samym tytułem (z Richardem Gere, przeczytasz recenzję tutaj). Trzynaście lat później, w kolejnej książce zatytułowanej „Disneyland of the gods” Keel powraca znów do zagadki Człowieka-Ćmy. Ostatnio zagadki Point Pleasant badał Rock Moran, który twierdzi, że za Mothmanem kryją się rządowe eksperymenty na ludziach.

 

Wszystko o dinozaurach

KATASTROFA

Ponad dwieście milionów lat temu na naszej planecie pojawiły się olbrzymie gady, nazwane przez naukowców dinozaurami. Nazwa jest w pełni adekwatna do ich wyglądu. Złożono ją bowiem z dwóch greckich słów, oznaczających „straszny” i „jaszczur”. Gady naczelne panowały na Ziemi przez ponad 135 milionów lat. W porównaniu z nimi pobyt człowieka na naszej planecie jest naprawdę krótki. Dominacja dinozaurów skończyła się około sześćdziesiąt pięć milionów lat temu. Gady te wymarły w bardzo szybkim tempie.

Jak powszechnie wiadomo dinozaury wymarły ok.65 milionów lat temu, gdy ludzi jeszcze nie było (pierwsze stworzenia człowiekopodobne pojawiły się ok. 45 milionów lat temu). Często w historiach i przekazach ludowych pojawia się jednak motyw walki człowieka z dinozaurem, którego przecież nie mógł spotkać. Walki ze smokami, spotkania z wodnymi potworami. Widywane gdzieniegdzie potwory w jeziorach mogą być dowodem na przetrwanie plezjozaurów czyli dużych pływających gadów, jednych z największych zwierząt świata (Nessie). W Afryce, Ameryce Południowej, Południowej  Azji słyszy się też o spotkaniach z pterodaktylami (pterozaury). O latających gadach słyszano jeszcze w latach czterdziestych XX wieku na Papui Nowej Gwinei. Wspominają o tym amerykańscy weterani wojenni, którzy podobno właśnie tam widzieli żywego pterodaktyla. Zresztą podobne doniesienia pochodza od tamtejszych tubylców. Jedni z nich mieszkający na wyspie Umboi donopszą o „latającym wielkim szczurze”, który poluje na ryby w pobliskiej zatoce.

Znamy opowieści o afrykańskim Mokele-Mbembe branym za zauropoda. Doniesienia o tym zwierzęciu zdarzają się nawet w czasach współczesnych a ulubione wyjasnienie naukowe to błąd w klasyfikacji dużego krokodyla.

Naukowcy zajmujący się poszukiwaniem śladów z zamierzchłej przeszłości, co jakiś czas odnajdują zadziwiające szczątki dinozaurów, których kości zawierają kolagen. Oznacza to po prostu tyle, że nie zostały one skamieniałe, a więc nie są tak stare jak byśmy oczekiwali.

Jak wiadomo rzekoma zagłada dinozaurów wystąpiła na skutek uderzenia meteorytu, a raczej asteroidy, która rozbiła się w okolicy dzisiejszej Zatoki Meksykańskiej. Do tego zdarzenia miało podobno dojść 65 milionów lat temu. Gdy zbadano szczątki z zawartością kolagenu okazało się, że mogą mieć od 22 do 39 tysięcy lat.

Kości z taką nieoczekiwaną zawartością odkryto w Teksasie, na Alasce, w Kolorado i w Montanie. W sumie były to szczątki 8 rodzajów zwierząt. Kolagen znaleziony w ich kościach to włókniste białko, które stanowi podstawę tkanki łącznej (ścięgna, chrząstki, skóra) oraz zapewnia wytrzymałość i elastyczność.

Nie trzeba być wielkim naukowcem, aby zauważyć, że obecność tkanek miękkich w kościach dinozaurów wskazuje raczej na to, że żyły dużo dłużej niż nam się wydawało. Prawdopodobnie na pewnym etapie dochodziło nawet do interakcji ludzi i dinozaurów, co spowodowało, że pojawiły się opowieści o latających i ziejących ogniem gadach.

Szwedzi odnaleźli szczątki zwierzęcia zwanego Mozazaurem. Zawierały one pozostałości tkanki miękkiej i biomolekuł tej wielkiej kilkunastometrowej morskiej jaszczurki. W 2009 roku dr Phil Wilby odkrył rzekomo skamieniałą gigantyczną kałamarnicę. Skamielina zawierała zbiornik z atramentem, którym dało się nawet pisać za pomocą pióra. Takie odkrycia, podważające mozolnie ustalany kanon są bardzo często ukrywane.

2240-1

Żyjący w Nowej Zelandii gad znany jako tuatara to „żyjąca skamielina”. Zwierzę, które z wyglądu przypomina jaszczurkę jest dinozaurem. Zdaniem naukowców, są to dokładnie te same zwierzęta, które spotkać można było w erze jurajskiej. U młodych gadów znaleźć można nawet charakterystyczne trzecie oko, tzw. oko ciemieniowe, które u większości grup zwierząt zanikło w procesie ewolucji.

Znamy wiele przypadków organizmów uważanych za wymarłe, które w cudowny sposób pojawiają się ponownie. Czy legendarne gady mogły przetrwać do czasów dzisiejszych? Dopóki nie uda się komuś zdobyc niepodważalnych dowodów idea ta pozostaje w sferze dywagacji.

Ahool.Nietoperz gigant

Nietoperze to ssaki latające prowadzące głównie nocny tryb życia. Typowe nietoperze posiadają wydatne uszy, ponieważ słuch jest ich podstawowym zmysłem przy orientacji w przestrzeni i zdobywaniu pokarmu (echolokacja). Europejskie gatunki osiągają prędkość 52-55 km/godz. Nietoperz Lasiurus cinereusosiąga prędkość 96 km/godz. Większość nietoperzy lata jednak wolniej, za to ich zwrotność trudno porównać z jakimkolwiek ptakiem. Dwie zdolności nietoperzy zwiększają ich zwrotność. Jedna to zmiana kształtu skrzydeł: zwiększanie wypukłości powoduje zwiększenie nośności, a więc zmniejszenie prędkości i większą zwrotność. Druga zdolność to naprzemienne uderzanie skrzydłami, czego ptaki nie potrafią.

Zima jest krytycznym okresem w życiu nietoperzy, gdyż owady będące ich pożywieniem są przez tych kilka miesięcy nieaktywne. By przetrwać do wiosny mimo braku pokarmu, nietoperze zapadają w stan hibernacji. Dzięki obniżeniu temperatury ciała o ponad 30 °C i znacznemu spowolnieniu czynności życiowych, mogą przeżyć, korzystając jedynie z podskórnych zapasów tłuszczu. Aby je zgromadzić, już od wczesnej jesieni bardzo intensywnie żerują. Zimowymi schronieniami nietoperzy są najczęściej różnego rodzaju podziemia, jak : jaskinie, sztolnie, piwnice, a nawet studnie czy szczeliny w budynkach. Niektóre gatunki hibernują w dziuplach, a kilka migruje w celu znalezienia dogodnych zimowisk w cieplejsze rejony Europy, pokonując dystanse przekraczające niekiedy 2000 km.

Większość gatunków nietoperzy żywi się owadami, ale są również gatunki mięsożerne, roślinożerne i owocożerne. Trzy gatunki z Ameryki Południowej odżywiają się krwią ptaków i ssaków, przez co nietoperze zyskały tak złą sławę.

W 2014 roku w sieci ukazał się filmik, na którym widać imponujących rozmiarów stworzenie przypominające nietoperza. W przeszłości podobne okazy łapano w Amazonii.

Warto jednak zaznaczyć, że ostatnio jest bardzo wiele przypadków obserwacji niezwykłych istot latających. Niektórzy próbują do tego dobudowywać rozmaite, czasami niesamowite teorie. Padają sugestie, że są to demony lub upadłe anioły. Możliwe też, że mamy do czynienia z nieznanym wcześniej gatunkiem nietoperza z objawami gigantyzmu.

human-sized-creature-Bat

Naukowcy donieśli ostatnio, że odradza się populacja wielkich nietoperzy (1,5-1,7 m) na tanzańskiej wyspie Pemba, ale na Filipinach obserwowano jeszcze większe okazy. Jak dotąd żadnego nie udało się schwytać, istnieją jedynie zdjęcia i nagrania z kamer.

Nie wiadomo czym żywi się nietoperz gigant, ale jeśli krwią to jest w stanie zabić człowieka.

W 1870 roku, profesor Marsh przewodził wyprawie badawczej w rejon Badlands, Złych Ziem, leżący na południowym zachodzie terytorium Dakoty. Jak zapewne państwo się orientują, tereny te już na początku lat czterdziestych naszego stulecia stały się prawdziwą mekką dla paleontologów z całego świata. Znajdowane tam skamieliny, pod względem ilości oraz doskonałego stanu w jakim się zachowały, nie mają sobie równych.
Podczas tej właśnie ekspedycji, krótko po wkroczeniu ekipy poszukiwawczej na teren Złych Ziem, naukowcy natknęli się na grupę osadników pochodzących najprawdopodobniej ze środkowej Europy. Ludzie ci wykazywali wielkie wzburzenie a wręcz przerażenie, które, jak się później okazało, było spowodowane tajemniczym nocnym atakiem na ich konwój. Mimo wyraźnego braku znajomości języka wśród emigrantów, profesor Marsh zdołał zrozumieć, iż ową napaść przypisują jakimś nieziemskim stworom lub demonom. Często i wyraźnie powtarzali słowo „wampir” będą „wampiry”. Sądząc, iż ci prości ludzie padli po prostu ofiarą bandytów lub, co bardziej prawdopodobne – Indian, profesor Marsh pożegnać tę rozhisteryzowaną grupę i poprowadzić swoją ekipę badawczą dalej, w głąb Złych Ziem.

Po kolejnych trzech dniach poszukiwań odpowiedniego stanowiska, profesor wybrał w końcu miejsce na założenie obozu. O zajściu sprzed kilku dni wszyscy zdążyli już zapomnieć. Teraz najważniejsze znów stało sie poszukiwanie skamielin. Jednak już pierwszej nocy powrócił temat „nocnych potworów”. Jeden z członków wyprawy, późnym wieczorem oddalił się nieco od obozu i przepadł bez śladu. Poranne poszukiwania wokół obozu nie przyniosły żadnych rezultatów. Wynajęci przewodnicy, mimo iż wywodzili się spośród ludzi pogranicza, nie potrafili odnaleźć żadnych śladów wskazujących na to, co mogło stać się z ich towarzyszem. Po całym dniu poszukiwań uznano, iż za wszystkim stoją wrodzy „czerwonoskórzy”, którzy z pewnością przebywali w okolicy. Wzmocniono więc straże i zwiększono czujność podczas prowadzenia prac wykopaliskowych.
Zaginionego członka wyprawy odnaleziono nazajutrz, podczas przenoszenia stanowiska kopaczy. Po oględzinach ciała, jeden z członków ekipy profesora Marsha – z wykształcenia doktor medycyny, stwierdził, iż człowiek ten zmarł najwyraźniej na skutek upadku ze znacznej wysokości. Nie były to jednak jedyne spośród zaobserwowanych obrażeń. W swoim dzienniku podróżnym, profesor Marsh zapisał, iż „na ciele denata widniało wiele śladów łapczywej konsumpcji”. O ile ślady po ugryzieniach łatwo było wytłumaczyć obecnością drapieżników i padlinożerców, o tyle sprawa śmierci spowodowanej upadkiem wywołała niemałe zdziwienie. Wszak, jak pisze profesor – „w promieniu przynajmniej mili, nie zauważono wzniesienia, z którego upadek mógłby okazać się śmiertelny w skutkach”.

Wielce zaintrygowany tymi faktami, profesor Marsh postanowił wraz z kilkoma ludźmi zbadać dokładniej okolicę ich obozu. Jako pretekstu użył poszukiwań nowego miejsca do prowadzenia wykopalisk. Po kilku godzinach przeczesywania pobliskiego terenu grupa „zwiadowcza” natrafiła na niewielki masyw skalny, w którym natura wydrążyła całą sieć jaskiń. Z powodu niedostatków sprzętu i, jak się okazało, sporej głębokości podziemnych korytarzy, musieli się jednak wycofać z prowadzenia dalszych poszukiwań. Nie bez znaczenia był też szybko zapadający zmierzch. Mimo to zdołano ustalił, iż jaskinie te są zamieszkiwane przez jakieś zwierzęta. ślady resztek pożywienia i odchodów, a także dobiegające co jakiś czas z głębi tuneli odgłosy, nasunęły profesorowi podejrzenia, iż ma do czynienia z nieopisanym dotąd gatunkiem olbrzymiego nietoperza. Tezę tę zdaje się potwierdzać również fakt, iż po opuszczeniu podziemnych korytarzy, mimo wciąż gęstniejących ciemności, grupa badaczy dostrzegła ogromnych rozmiarów ciemne sylwetki, które na niesamowitej rozpiętości skrzydłach bezgłośnie opuszczały owe tajemnicze jaskinie.
Następnego dnia, profesor Marsh zarządził zwinięcie obozu i powrót do domu. Wtedy już, jak pisze, zdecydowany był na rozpoczęcie przygotowań do powrotu na teren Złych Ziem i podjęcie kolejnej wyprawy, której celem jednak nie mały być kości dinozaurów, ale odkrycie nowego, nikomu dotąd nie znanego gatunku. Niestety późniejsze wydarzenia pokrzyżowały jego plany, zamykając do dzisiaj dostęp na te tereny.

Relacja z wyprawy profesora Marsha, wzbogacona wykonanymi przez niego szkicami owych tajemniczych istot, wzbudziła spore poruszenie wśród kryptozoologów. Wysnuto już co najmniej kilka hipotez co do pochodzenia i zachowań nowej kryptydy. Przeważa jednak opinia, iż profesor Marsh słusznie zaklasyfikował ten nieznany gatunek do rodziny nietoperzy. Podejrzewamy również, iż częste ataki na człowieka są efektem wynikającym z miejsca występowania kryptydy. Złe Ziemie to tereny jałowe, na których dzika zwierzyna występuje w niewielkich ilościach, zaś brak jakichkolwiek osad ludzkich i bliskość terenów zajętych przez Indian wyklucza przebywanie w tym rejonie jakichkolwiek zwierząt hodowlanych. Ten chroniczny brak pożywienia zapewne zmusza Nietoperze olbrzymie do atakowania ludzi, którzy pojawiają się na ich terytorium. (zaczerpnięto z bestiariusz.pl)

Kryptozoolodzy z całego świata opisywali jeszcze jedną kryptydę nietoperzopodobną o nazwie Ahool.

Ahool_illustration_by_nookin-d5g8kj4

Nazwa zwierzęcia wzięła się od charakterystycznych, wydawanych przezeń długich odgłosów. Według opisów, ahool posiada głowę podobną do małpiej, duże ciemne oczy i potężne pazury, osadzone na dużych przedramionach. Ciało ahoola pokryte jest szarawym futrem. Najbardziej intrygującym elementem ciała ahoola są jego skrzydła, osiągające rozpiętość do ok 3 metrów – jest to prawie dwa razy więcej, niż wynosi rozpiętość skrzydeł nietoperzy, o których pisałam wcześniej, zwanych popularnie „latającymi lisami”. Ahoola można spotkać w lesie, jednak większość czasu spędza w grotach i jaskiniach ukrytych za kaskadami wodospadów. Zwierzę poluje na ryby, przelatując tuż nad powierzchnią wody.

Jak podają badacze Loren Coleman i Jerome Clark, pierwsza relacja o ahoolu, pochodząca z 1927 roku, została sporządzona przez doktora Ernesta Bartelsa podczas badań prowadzonych na górze Salak na Jawie. Bartels, przebywając nad rzeką Tjidjenkol, usłyszał kilkakrotnie charakterystyczne odgłosy wydawane przez ahoola.

Kryptozoolog Ivan Sanderson spekulował, że ahool może być krewnym widywanego w Afryce kongamato. Inni badacze sugerują, że może on być żywym pterozaurem. Obecnie wiadomo, że skrzydła większości latających pterozaurów mogły być pokryte puchem, który zapobiegał utracie ciepła – posiadanie lub nie tego puchu zależało od metabolizmu pterozaurów zamieszkujących różne rejony świata. Najbardziej prawdopodobna wydaje się jednak teoria, według której ahool jest przedstawicielem jednego ze znanych nauce gatunków sowy.

 

 

Gargulce

Jeszcze w 2010 r. serwisy kryptozoologiczne opublikowały raport Lucy Guzman na temat ataków dziwnego stworzenia na południowo-zachodnim obszarze Portoryko.

Opisywany przez świadków tajemniczy drapieżnik nękający ostatnio Portorykańczyków ma być legendarnym gargulcem. Dotychczas przekazy o gargulcach znane były głównie z Europy, tak jak i wizerunki tych istot, które wyciosane w kamieniu umieszczano w średniowieczu jako ornamenty na kościołach.

Wg informacji zebranych przez Guzman, duża skrzydlata istota przypominająca nietoperza zaatakowała w rejonie Guanica wiele zwierząt, a nawet człowieka. Południowoamerykańska kryptozoolożka zwraca uwagę na duże podobieństwo nowego na tym obszarze drapieżcy do słynnego chupacabrasa, wywodzącego się właśnie z Portoryko.

 

Ataki gargulców z Guanica przypominają te przypisywane chupacabrasom, ponieważ dochodzi do nich pod osłoną nocy, a ofiary pozbawiane są krwi. Wg części badaczy zajścia z Guanica, to sprawki właśnie chupacabrasów, inni jednak uważają, że chodzi o całkiem inne złowrogie stworzenia. To gargulce, które mają legowisko w Barrio Ensenada, gdzie wśród ruin i tuneli Guanica Sugar Mill odkryto już wiele szkieletów ofiar gargulca.

Podobno gargulce widywane są w rejonie Guanica od wielu lat, jednak świadkowie nie składali dotąd formalnych skarg na policji obawiając się, zostaną uznani za psychicznie chorych. Jak podaje Lucy Guzman, tylko jeden policjant zdecydował się oficjalnie z nią na temat gargulców porozmawiać i udzielił zgody na ujawnienie jego nazwiska.

Najbardziej dramatyczne zajście z udziałem gargulca dotyczyło ataku na człowieka, do czego podobno doszło w połowie lat 90. XX-go wieku. Poszkodowany, opisany w raporcie policyjnym, jako Valdo z Zalewu Guanica, został ranny w brzuch i plecy.

Wg raportu, rany wyglądały, jakby spowodowały je pazury dużego zwierzęcia. Sama ofiara ataku zeznała, że jakieś wielkie skrzydlate zwierzę zaskoczyło ją na podwórku, gdy nocą wyszła z domu.

– Nie wiem, czy ten drapieżnik, to akurat gargulec – stwierdza Miguel Negron, policjant z Guanica. – Wiem jednak, że to stworzenie istnieje. W czerwcu tego roku, podczas nocnego patrolu, który prowadziłem z drugim funkcjonariuszem, przejeżdżaliśmy w pobliżu opuszczonej fabryki w Guanica Sugar Mill. Wówczas usłyszeliśmy bicie potężnych skrzydeł i coś dużego przeleciało nad zabudowaniami.

Mieszkańcy okolic Guanica nie są pewni, z jakim stworzeniem mają do czynienia. Niektórzy opisują gargulce jako wielkie nietoperze albo ptaki. Podkreślają jednak, że obecność takiej istoty zdradza nieprzyjemna woń zgnilizny i siarkowodoru. Ludzie ci są za to pewni, że tajemniczy drapieżnik żywi się domowymi zwierzętami – psami, kotami i końmi. Wysysa z nich krew i pozostawia wyschnięte truchła.

 

Wróżki z Rossendale

Wróżki pojawiają się w legendach, mitach i baśniach na przestrzeni wielu wieków. Wg opowieści są to maleńkie humanoidalne istoty zdolne do latania i rzucania czarów. Często słyszy się o ich pojawianiu głównie na Islandii, północy Wielkiej Brytanii, i na północy krajów Skandynawskich.

Długo uważano, że są tylko wytworem wyobraźni, ale ostatnimi czasy pojawia się coraz więcej dowodów na ich istnienie.

JS33667511

Autor powyższego zdjęcia jest wykładowcą na Manchester Metropolitan University – John Hyatt.

To co udało mu się sfotografować w Dolinie Rossendale wygląda jak wspomniane wróżki ze skrzydełkami znane dzieciom z bajek. Naukowiec wydaje się być przekonany, że właśnie to udało mu się sfotografować.
Zdjęcia powstały przypadkiem, gdy uczony fotografował krajobraz w okolicy miejscowości Lancashire. Co więcej twierdzi, że spotykał te istoty w ciągu ostatnich dwóch lat. Autor oświadczył, że zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo absurdalnie brzmi to, co ma do zakomunikowania światu, ale postanowił się to uczynić.
Hyatt zapewnia, że zdjęcia są oryginalne i nie ma mowy o tym, aby były sfałszowane. Twierdzi on, że każdy komu pokazywał to wcześniej był zdumiony i zaczynał wierzyć, że te skrzydlate wróżki mogą być prawdziwe. To ośmieliło naukowca do publikacji.
Jeśli te skrzydlate istoty zwane „wróżkami Rossendale” są w istocie nietypowymi insektami to bardzo możliwe, że jest to zupełnie nieznany gatunek. Trzeba przyznać, że to stworzenie rzeczywiście wygląda jak malutki humanoid zdolny do latania.

Pterozaury

alanqa_saharica_390

Pterozaury to gady latające (Pterosauria, z greckiego pteron – skrzydło + sauros – jaszczur).Były pierwszymi aktywnie latającymi kręgowcami i największymi latającymi zwierzętami odkrytymi przez człowieka. Przez 150 milionów lat dominowały w powietrzu i skolonizowały wszystkie kontynenty w wielu formach i rodzajach. Do dzisiaj odkryto ok. 60 rodzajów  i 120 gatunków pterozaurów począwszy od wielkości wróbla do rozpiętości skrzydeł powyżej 12 metrów.

Nie będę rozpisywać się o ich trybie życia, odżywianiu czy rozmnażaniu.

Sądzi się, że wymarły one ok 65 milionów lat temu, ale czy na pewno?

Istnieje wiele współczesnych obserwacji istot, które – sądząc po opisach świadków – przypominają pterozaury. Istnieją również intrygujące malowidła naskalne a nawet fotografie, które sugerują że ten gatunek zadziwiających latających potworów mógł przetrwać wymieranie, jeszcze niedawno szybować po niebiosach południowo-wschodnich Stanów Zjednoczonych i wciąż jeszcze istnieć w niewielkich ilościach w odległych częściach świata.

pterosaur_4_lg

Choć przypuszczalnie nie istnieje żaden twardy dowód na to, że pterozaury nie wyginęły miliony lat temu – nigdy nie schwytano żadnego z nich, nie znaleziono też żadnych ciał – to jednak obserwacje wciąż mają miejsce. Historie o latających gadach znane są od setek lat. Niektórzy uważają, że opowieści o „mitycznych” smokach obecne w folklorze wielu kultur można przypisać obserwacjom pterozaurów. Oto niektóre z bardziej współczesnych doniesień:

Maj 1961 roku, stan Nowy Jork, USA – Biznesmen lecący swoim prywatnym samolotem nad doliną rzeki Hudson twierdził, „natknął się” na duże latające stworzenie, które – wedle jego słów – „wyglądało bardziej jak pterodaktyl wyjęty z czasów prehistorycznych”.

Pierwsza połowa lat sześćdziesiątych, Kalifornia – Para przejeżdżająca przez teren Lasu Państwowego Trinity zgłosiła obserwację sylwetki gigantycznego „ptaka”, który według ich szacunków posiadał skrzydła o rozpiętości 14 stóp. Później opisali go jako podobnego do pterodaktyla.

Choć inne doniesienia o podobnych do pterozaurów zwierzętach pochodzą z Arizony, Meksyku i Krety, to ze środkowej Afryki pochodzą niektóre z najbardziej interesujących anegdot. Podróżując po Zambii w 1923 roku, Frank H. Melland zebrał od tubylców doniesienia o agresywnym latającym gadzie, którego nazywali Kongamato, co oznacza „miażdżącego łodzie”. Rdzenni mieszkańcy, którzy od czasu do czasu byli terroryzowani przez te stworzenia, opisywali je jako istoty bez piór, o gładkiej skórze, z dziobami pełnymi zębów i skrzydłami o rozpiętości od czterech do siedmiu stóp. Gdy Melland pokazał im ilustracje przedstawiające pterozaury, „każdy z tubylców natychmiast i bez wahania wskazywał na jednego z nich i identyfikował go jako Kongamato”.

W 1925 jeden z tubylców został prawdopodobnie zaatakowany przez stworzenie, które nazwał pterozaurem. Zdarzyło się to w okolicy bagna w Rodezji (obecnie Zambia), w miejscu tym mężczyzna otrzymał dużą ranę w klatce piersiowej, która – jak mówił – była spowodowana przez długi dziób potwora.

Pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku znany kryptozoolog Roy Mackal poprowadził ekspedycję do Namibii, skąd docierały do niego doniesienia o prehistorycznie wyglądającej kreaturze o rozpiętości skrzydeł dochodzącej do 30 stóp.

Styczeń 1976 roku, Harlingen, Teksas – Jackie Davis (14 lat) i Tracey Lawson (11 lat) doniosły o obserwacji na ziemi „ptaka”, który miał pięć stóp wzrostu, był ciemnego koloru, miał płaską głowę i twarz podobną do goryla, z ostrym dziobem długości sześciu cali. W trakcie późniejszego śledztwa ich rodzice odnaleźli ślady, które posiadały po trzy palce i miały długość ośmiu cali.
Luty 1976 roku, San Antonio w stanie Teksas – troje nauczycieli ze szkoły podstawowej zobaczyło coś, co opisali jako pterodaktyla pikującego w powietrzu nad samochodami w czasie ich przejazdu. Zgodnie z ich słowami, zwierzę miało skrzydła o rozpiętości od 15 do 20 stóp. Jeden z nauczycieli stwierdził, że ślizgało się po powietrzu, używając wielkich, kościstych skrzydeł – przypominających skrzydła nietoperza.

Wrzesień 1982, Los Fresnos w stanie Texas – kierowca karetki o nazwisku James Thompson, jadąc autostradą, zatrzymał się z powodu zauważenia „dużego obiektu podobnego do ptaka” latającego nisko nad okolicą. Opisał go jako czarny, o szorstkiej powierzchni, lecz bez piór. Posiadał skrzydła o rozpiętości od pięciu do sześciu stóp, garb na głowie i bardzo krótką szyję. Po sprawdzeniu z kilkoma książkami w celu zidentyfikowania stworzenia świadek stwierdził, że najbardziej podobne było do pterozaura.

Gdyby pterozaury rzeczywiście wymarły wraz z dinozaurami, a ich szczątków nie odkryto aż do 1784 roku (miało to miejsce w Niemczech), wówczas starożytne malowidła naskalne przedstawiające te stworzenia nie mogłyby w ogóle istnieć. Istnieje jednak piktogram, znajdujący się na klifie niedaleko Thompson w stanie Utah w USA, który przypuszczalnie ukazuje właśnie takie zwierzę.

ptero

Choć wielu ekspertów uważa, że malowidło przedstawia ptaka, to jednak dziób, wyrostek na głowie, skrzydła i nogi bardzo przypominają również pterozaura.

Inna fascynująca opowieść o pterozaurze dosłownie wyłaniającym się z kamienia pochodzi z 1856 roku z Francji. Tam właśnie robotnicy przekopywali się przez wapień z czasów jurajskich, kopiąc tunel dla linii kolejowej między Saint-Dizzier a Nancy. Gdy rozłupano duży blok wapienia, zdumieni robotnicy ujrzeli wychodzące ze środka duże skrzydlate zwierzę. Jak wspominali, zatrzepotało skrzydłami, wydało rechoczący odgłos, po czym padło trupem u ich stóp. Stworzenie miało grubą, czarną, upierzoną skórę, dziób pełen ostrych zębów, stopy z długimi szponami oraz skrzydła przypominające membrany o rozpiętości 10 stóp i 7 cali.

Według relacji, ciało zwierzęcia zostało zabrane do pobliskiego miasteczka Gray, gdzie student paleontologii zidentyfikował je jako pterodaktyla. Jak opisano w artykule w gazecie „Illustrated London News” z 9 lutego 1856 roku, skała w której zwierzę przypuszczalnie było zagrzebane przez miliony lat, zawierała dokładny odcisk jego ciała.

Gazeta „Tombstone Epitaph” w wydaniu z 25 kwietnia 1890 roku opublikowała artykuł o dwóch ranczerach z Arizony, którzy twierdzili, że ścigali konno latającego potwora który „wyglądał jak wielki aligator o niespotykanie wydłużonym ciele i parze ogromnych skrzydeł”. Jak zachodnia tradycja nakazuje, zastrzelili kreaturę. Po zmierzeniu stwierdzili, że potwór miał długość 92 stóp i posiadał skrzydła o rozpiętości 160 stóp oraz pysk pełen ostrych zębów.

Obecnie wielu badaczy nie traktuje tej historii poważnie, jest ona jednak luźno powiązana z historią gromoptaka (Thunderbird), którego przypuszczalnie zestrzelono w 1886 roku w tej samej okolicy, a następnie zabrano do miasteczka celem sfotografowania. Kilku badaczy zjawisk paranormalnych twierdzi, że pamiętają jak widzieli to zdjęcie, nie wiedzą jednak gdzie, zaś sama fotografia od tamtego czasu przepadła jak kamień w wodę.

 

Co jednak ze wszystkimi relacjami naocznych świadków ukazania się pterozaurów? Czy są to tylko błędnie zidentyfikowane ptaki lub nietoperze? A może te prehistoryczne gatunki dotrwały do XX wieku, a nawet wciąż istnieją? (źródło kryptozoologia.pl)

2

thunderbird1

 

Mity

W legendach i mitach pojawia się wiele dziwnych stworzeń, w których istnienie mało kto by uwierzył. Niektóre z nich da się naukowo wyjaśnić:

1. Włochaty pstrąg

animals_08

Pstrąg obdarzony sierścią miał być widziany w Wielkich Jeziorach Północnoamerykańskich, a także rzekach płynących przez stany: Montana, Wyoming, Kolorado oraz znaczną część państwa Kanady.

Legendarny powód, dla którego tej ryby wykształciła się sierść, jest następujący: woda w północnych obszarach jest tak chłodna, że adaptacja w postaci sierści pomaga przystosować się do życia w niej. Według innej opowieści wyrośnięcie sierści u ryb to efekt wylania dużej ilości brylantyny do rzeki Arkansas w Kolorado.

Pierwsze wzmianki o występowaniu włochatych pstrągów pochodzą od szkockich osadników, którzy na dzikie obszary Ameryki Północnej zaczęli przybywać w ciągu XVII w. Za nieprawdopodobnie brzmiącymi informacjami może się kryć prawdziwe zjawisko. Ryby mogą być mianowicie atakowane przez grzyby lęgniowce r. Saproglenia, co prowadzi do pokrywania ich skóry włóknami, które z daleka przypominają sierść.

 

2. Lepus temperamentalus – zając z porożem

animals_01Pierwszego rogatego zająca zauważył w 1807 r. John Colter (1774-1813) – jeden z pionierów badań Ameryki Północnej. Zając z porożem miał występować na obszarach dzisiejszego Parku Yellowstone.

Choć zając z rogami wydaje się na pierwszy rzut oka czymś absurdalnym, to jednak legendy o nim mają prawdopodobnie realne podstawy. Zające są atakowane przez tzw. wirus brodawczaka króliczego, który powoduje rozrost nowotworów o różnych kształtach, zazwyczaj w obszarze głowy i szyi.

3. Zabójcze rośliny.

Z legendami o mięsożernych roślinach czy drzewach, które potrafią połknąć całego człowieka, spotkamy się na całym świecie. Chyba najsłynniejszą wersję tego mitu przedstawił w 1881 r. niemiecki podróżnik Carl Liche. Opisał on ofiarę kultu religijnego madagarskiego plemienia Mkodo.

Tajemnicze drzewo, któremu poświęcano nieszczęśnika, przypominało wściekłą ośmiornicę o niespotykanej liczbie macek. Oddziaływanie legendy na ludzką wyobraźnię wzmocniła książka Kraj ludożerczych drzew, którą po swym powrocie z podróży po Madagaskarze opublikował były gubernator stanu Michigan Chase Osborn (1860-1949).

Istnieje wiele tzw. roślin mięsożernych. Większość z nich jako swe pożywienie wykorzystuje ciała mniejszych stworzeń, najczęściej różnych stawonogów (owady, pająki, stonogi) czy żyjących w glebie robaków (najczęściej z typu nicieni). Na Madagaskarze występują dwa gatunki mięsożernych dzbaneczników: dzbanecznik madagaskarski (Nephentes madagascariensis) i N. masoalensis.

4. Węże giganty.

Sachamana to nazwa gigantycznego gada – węża znanego z ludowych opowieści i mitów rdzennych mieszkańców obszaru dzisiejszego południowego Peru. Według niektórych wersji stworzenie ma dwie głowy, macki i wapienną skorupę przypominającą muszlę ślimaków. Wąż bywa przywoływany w pieśniach icaro peruwiańskich szamanów i uzdrowicieli curandero, którzy przygotowują się do obrzędu ayahuasca. Jest to typowy przykład wersji o olbrzymich wężach, które występują w mitologii niemal każdej kultury. Pod względem symbolicznym postać węża/smoka jest pełna różnorodnych znaczeń.

Mity o olbrzymich wężach z pewnością nie powstały same z siebie. Węże występują w dużej części zamieszkałych regionów świata. Do stworzenia potwora wystarczy powiększenie w fantazji zwykłego węża. Obszar, na którym miałaby żyć sachamana, jest dobrze zbadany pod względem herpetologicznym.

Największym wężem, którego występowanie dobrze udokumentowano, jest tutaj anakonda zielona, której oficjalny rekordowy okaz mierzył 8,45 m (większość anakond jest jednak znacznie mniejsza). Wprawdzie w niektórych mediach pojawiają się co jakiś czas informacje o pojawieniu się sachamany, nie potwierdzają tego jednak poważne środki masowego przekazu ani literatura naukowa.

Aż trudno w to uwierzyć, ale bardzo długo nie wierzono w istnienie goryli. Co prawda niektórzy naukowcy powracający z dżungli w Afryce mówili o ogromnych potworach, które wyglądają jak ludzie, ale historie te dla ówczesnych ludzi brzmiały zbyt sensacyjnie. Pierwsze wzmianki o gorylach znane są z 5 wieku przed Chrystusem. Już w 1625 roku goryle zostały opisane przez brytyjskiego naukowca. Dopiero w 1847 roku podróżnik Thomas Savage pozyskał ogromną czaszkę jak sam donosił „mitycznego goryla”. Jednak w to, że goryle istnieją powszechnie nie wierzono jeszcze do początków XX wieku. Dotyczyło to szczególnie istnienia dużego goryla górskiego.

Podobnie wygląda historia z Pandą olbrzymią. Długo sądzono, że są to jakieś nieudane niedźwiedzie. Dopiero w 1869 roku Armand David odnalazł skórę pandy w Europie, ale aby ten kontynent dowiedział się o istnieniu takiego gatunku potrzeba było następnych 47 lat. Ostatecznie dopiero w 1916 roku niemiecki zoolog Hugo Veygold kupił niedźwiedzia i przewiózł go do Europy. Od tego czasu wszyscy kochają pandy.

 

Dobrym przykładem całkiem realnego kryptozwierzęcia jest Kraken. Gigantyczne kałamarnice od zawsze uważano za mit towarzyszący żegludze. Ludzie, którzy widzieli te zwierzęta woleli milczeć, aby nie zostać wyśmiani. Pogłoski o Krakenie jednak nigdy nie ustały i trwały nieprzerwanie od średniowiecza. To aż nadto istotne poszlaki, aby jednak się nad tym zastanowić. Pierwsze zdjęcie kałamarnicy olbrzymiej naukowcom udało się zrobić dopiero w 2004 roku.

Znalazło się wtedy na czołówkach wszystkich gazet, oto uzyskano dowód, że kryptozwierze w postaci wielkiej ośmiornicy rzeczywiście istniało. Dotychczas zidentyfikowane osobniki tego gatunku byłyby jednak w stanie zagrozić jedynie małym jednostkom pływającym. Nie ma jeszcze dowodów na istnienie wielkich kałamarnic zdolnych do pochwycenia wieloryba czy też zatopienia statku, jeszcze.

 

Podobny mityczny status uzyskały pytony. Wielu badaczy sugeruje, że historie o smokach to tak naprawdę opowieści o dokonaniach olbrzymich pytonów, Niektórzy kronikarze jak na przykład Izydor z Sewilli już w 7 wieku naszej ery opisywali smoka, jako wielkiego węża, który jest w stanie zadusić nawet słonia. Może jest w tych słowach trochę przesady, ale gdy czyta się dalej, że największe smoki istnieją w Etiopii i w Indiach to może się okazać, że faktycznie chodzi o wielkie pytony.

 

Gdy jesteśmy przy „smokach” nie sposób nie wspomnieć warana z Komodo, który również długo rozpalał wyobraźnię. Już od czasu gdy zwierzęta zobaczyli pierwsi żeglarze chodziły pogłoski o tajemniczej wyspie pełnej smoków. Nic dziwnego, że próbowano tam dotrzeć, aby zweryfikować te historię. Efektem tych wizyt były doniesienia o gruntach pełnych dziwnych prehistorycznych krokodyli. Dopiero w 1910 roku ostatecznie zweryfikowano te doniesienia, gdy jeden z holenderskich wojskowych po prostu schwytał dziwnego zwierzaka. Dopiero wtedy okazało się, że gigantyczne jaszczurki istnieją w rzeczywistości a nie są tylko wytworem wyobraźni.

creatura5

Jaki z tych historii morał? Potrzeba więcej pokory względem natury, bo umie zaskoczyć w taki sposób, o którym nie śniło się filozofom.

kryptozoologia

Kryptydy, które powszechnie znamy jak np. nessie, yeti, mokele-mbeme, marozi, mapinguari, champ, thunderbird (ptak gromowy, ptak gromu, ptak przywołujący burzę), bigfoot (wielka stopa), Yowie, orang pendek, megelannia, agogwe, alma (ałmys), chupacabra (wysysacz kóz), waheela, pomórnik, mngwa itd. jest ich ogromna ilość, ale też jest zapewne wiele kryptyd nie rozpoznanych, które znają pojedyncze jednostki, jacyś indianie, ludy, odległe plemiona, których nigdy nie widziała cywilizacja, a nawet dla owych prymitywnych ludów stanowią wielką zagadkę.
Ale są jeszcze inne nieznane zwierzęta te prawdziwie nieznane nikomu, które żyją gdzieś w ustronnych zakątkach świata, nie wiemy o nich nic, gdzie żyją, co jedzą, czym są. Nigdy nikt ich nie widział.

Powodem, dla którego kryptydy zasługują na naszą uwagę, są wystarczająco udane odkrycia dokonane przez naukowców, bazujące na lokalnych anegdotach i podaniach, których nie możemy w zupełności odrzucić. Najbardziej znane przykłady to odkrycia goryli w 1847 roku (oraz goryli górskich 1902 roku), pandy wielkiej w 1869 roku, okapi (mający krótką szyję krewny żyrafy) w 1976 roku i wielkiego gekona w 1984 roku. Kryptozoolodzy są szczególnie dumni ze schwytania w 1938 roku okazów latimerii, archaicznego gatunku ryb, który do tej pory był uważany za wymarły w okresie kredowym.

Dzięki wysiłkom kryptozoologów udało się doprowadzić do odkrycia kilku nowych gatunków zwierząt, a podobnymi sukcesami póki co nie mogą pochwalić się ufolodzy czy parapsycholodzy. I tak w 1992 roku odkryto woła Vu Quang, zamieszkującego Indochiny, co obudziło nadzieje na odnalezienie wielu innych nie znanych dotąd gatunków. Karl Shuker twierdzi w swej książce „Zaginiona Arka: Nowe i na nowo odkryte zwierzęta XX wieku” („The Lost Ark: New and Rediscovered Animal of the 20th Century”), że lista zwierząt odkrytych w dwudziestym wieku jest bardzo długa. Znajdują się na niej między innymi: odkryta w 1901 krótkoszyja żyrafa z Zairu- okapi, goryl górski (1902), największa na świecie jaszczurka- waran z Komodo (1912), wspomniana już latimeria (1938), meduza Fleckera (1955), rekin ostronos wielkopłetny (1966), rekin z rzędu Lmniformes (1976), wielkie robaki morskie ze szkarłatnymi czółkami (1977), gazela królowej Saby (1985), wół Vu Quang (1992), gatunek małego kangura nadrzewnego „bondegezou” (1994) oraz wiele „nowych” wielorybów i delfinów. Skoro zatem tak wiele zwierząt pozostawało w ukryciu tak długo, to bardzo prawdopodobne jest, że nieznanych gatunków jest jeszcze całkiem sporo.

Abyśmy się mogli dowiedzieć więcej musimy zbadać okrutne lasy tropikalne, zagubione wyspy, podwodne krainy, dzikie doliny, szerokie pustynie, stepy. Człowiek posiada nowoczesną technikę, łatwiej mu przecież odkrywać niż w XIX wieku, dlatego kryptozoolodzy szukajcie kryptyd, tych znanym nam i tych zupełnie nieznanych nikomu, które nietknięte przez żadne oko ludzkie żyją tam gdzieś… daleko…
Czas na to właśnie, aby kryptozoologia stała się oficjalną dziedziną zoologii, a nie jakimiś wymysłami o czymś co nie istnieje.